Strona główna | Elektronika | Astronomia | Podróże | O mnie |
|||||
![]() |
|||||
![]() Część II - Góry Skaliste... Górskie i autostopowe przygody w Waterton, Kananskis i Jasper... ![]() |
|||||
dzień
15 -
11 lipca - wtorek Dostaję od Cole'a na drogę trochę jedzenia i mały podróżniczy zestaw do łapania rybek. Koło południa Larry wywozi nas na autostradę wiodącą na południe, gdyż zamierzamy zahaczyć o park narodowy Waterton N.P. na granicy z Montaną. Kilkoma stopami docieramy koło dziewiętnastej do Parku, ale muszę powiedzieć, że z nikim mi się jeszcze tak źle nie stopowało. Ciągłe narzekanie, zero radości podróżowania... Totalna lipa... Miasteczko Waterton to miejsce typowo turystyczne, ale zarazem bardzo ładne i malowniczo położone nad jeziorem otoczonym górami. Dziś jednak nie spędzamy tu za dużo czasu, tyle tylko ile potrzeba na uzupełnienie zapasów jedzenia i wody. Noc spędzamy nad jeziorem Bertha Lake, godzinę marszu pod górę na południe od miasteczka... LINK do mapy Parku |
|||||
dzień
16 -
12 lipca - środa Przekroczyłem dziś kolejny raz granicę Stanów Zjednoczonych. Park Waterton łączy się bowiem z amerykańskim parkiem Glacier N.P. Razem tworzą jeden połączony park narodowy o szumnej nazwie "Waterton-Glacier International Peace Park". I rzeczywiście kiedyś takim był (od utworzenia w latach trzydziestych), ale od czasu rządów Busha parki zostały przedzielone pasem granicznym, który co jakiś czas jest oczyszczany z wszelkiej roślinności przy pomocy herbicydów. Zwierzątka na pewno się bardzo z tego cieszą... Waterton jest podobno pełen niedźwiedzi, lecz nie widzieliśmy dotychczas, ani podczas dzisiejszej wędrówki, żanego misia. Wiemy jednak, że gdzieś tu są, gdyż wskazują na to liczne tropy i odchody. Pełno tu za tu wiewiórek i chipmunk'ów (po naszemu pręgowiec). Widzieliśmy nawet młodego jelonka. Wieczorem docieramy na kraniec jeziora Waterton Lake, gdzie znajduje się budka z amerykańskimi rangerami. Niestety Montana wita nas niezbyt przyjaźnie, odmawiając wstępu na teren parku Glacier. Tłumaczą to tym, że tylko amerykańscy i kanadyjscy obywatele mogą korzystać z tego przejścia granicznego. Wydajemy więc kilkanaście dolarów na statek wycieczkowy kursujący między Waterton a jankeską strażnicą i wracamy do miasteczka. Pewna dziewczyna, Emma, z którą jechaliśmy odcinek drogi do Waterton, powiedziała, że najpiękniejszy szlak wiedzie do jeziora Cameron. Chcę więc jutro przejść, jako że przeważni lokalni mieszkańcy są najlepszymi przewodnikami. Matyas najwyraźniej ma już dosyć przepięknych widoków, bo postanawia opuścić Waterton i jechać do Banff. Wstępnie tam też się umawiamy za parę dni i każdy z nas idzie w swoją stronę - ja wracam do centrum Waterton, a Matyas na drogę wyjazdową z miasteczka. Jest wieczór, tak więc skupiam się na znalezieniu jakiegoś zacnego miejsca noclegowego. Poszło całkiem sprawnie, rozbiłem swój namiot obok przyczepy kempingowej Dale'a i jego żony Lindy, małżeństwa z Calgary. Normalnie miejsce namiotowe to wydatek dwudziestu dolarów, ja zaś mam je za darmo, z takimi dodatkami, jak prysznic i pyszna kolacja z moimi gospodarzami. Dale i Lynda mają syna w moim wieku, który akurat podróżuje po Australii, tak więc czas na rozmowie upływa radośnie i wesoło... Wieczorem idziemy na jakieś badziewne przedstawienie w lokalnym teatrzyku, gdzie potwornie się nudzę. Po przedstawieniu zaś z tym większą radością przystępujemy do konsumpcji Smirnoffa, którego butelkę Dale akurat ma w swojej przyczepie :) |
|||||
dzień
17 -
13 lipca - czwartek Kolejny dzień w Waterton Park i jak sobie wczoraj zaplanowałem, wyruszam na szlak do jeziora Cameron. Jest to dość długa trasa, dziewiętnaście kilometrów, a żeby nie było za dobrze pokonuję ją od trudniejszej strony, o większej sumie podejść, czyli od strony miasteczka. Idę z moimi wszystkimi gratami, gdyż gdy dojdę nad jezioro chcę opuścić Waterton. Muszę powiedzieć, że warto było posłuchać podpowiedzi Emmy. Szlak jest naprawdę ciekawy i widoki są przednie, szczególnie po osiągnięciu dwóch tysięcy metrów, gdzie jest kilka krystalicznie czystych górskich jezior, górskie łąki pełne świstaków i zero ludzi - zupełnie inaczej niż w naszych polskich Tatrach czy Karkonoszach... Z miejsca, gdzie szlak osiąga najwyższą wysokość, rozciąga się niesamowita panorama na amerykańską część Park oraz na leżące w dole jeziora. Ponieważ do jeziora Cameron Lake jest tu stąd tylko kilka kilometrów, zaczynają się pojawiać ludzie, którzy dalej już nie dochodzą. Kopiuję więc od jednego z nich pożądną mapę topograficzną i tak wyposażony schodzę w dół. Dzisiaj też żadnych niedźwiedzi nie widziałem, mimo że zarówno pierwsze, jak i oststnie kilometry trasy wiodły przez sprzyjające im tereny. Tylko świstaki, pręgowce i wiewiórki... Jezioro Cameron nie robi na mnie większego wrażenia, tak jak i małe zaplecze turystyczne nad nim położone. Szybko łapię stopa - ocvzywiście pierwszy samochód, i zjeżdżam drogą do Waterton, gdzie stoję sobie jakąś godzinkę na wylotce w stronę Calgary. Bez skutku... Wracam więc na kamping do Dale'a i Lyndy i powtórnie namiocik rozbijam. Mogłem wziąć lekki plecak na drogę - ale skąd miałem wiedzieć? Kolejna dobra kolacyjka i wszystkie złe myśli idą spać. Ja też... |
|||||
dzień
18 -
14 lipca - piątek Czas wyruszyć na północ. Kilkoma stopami wydostaję się z rejonu Waterton. Jednym z moich kierowców jest James, kiedyś właściciel burdelu, teraz, kiedy młode lata się skończyły, szef firmy wykańczającej meble i kominki. James zaprasza mnie na obiad w Longview (polecam - ładna obsługa i smacznie) oraz zostawia swój telefon w razie gdybym chciał popracować kilka dni w drodze powrotnej. Z Longview obieram kierunek na zachód, coby ominąć Calgary. Czekam tu długo, bo droga mało uczęszczana. Najpierw kilkanaście kilometrów ciężarówką na jakieś zapomniane ranczo pośród pustkowia, potem wraz z dwójką Indian kolejny krótki odcinek aż wreszcie juz wieczrem zatrzymuje się Bert i jadę z nim do parku Kananaskis, gdzie on i cała jego liczna rodzina spędzają wakacje na kampingu. Skoro już dotarłem do Kananaskis, warto by było sprawdzic się w tutejszych górach. Rozbijam więc swój namiot koło przyczepy kampingowej Berta, załapuję się na kolację i przedstawienie teatrzyku (skąd ja znam ten schemat??) i idę spać zasilony herbatką z Amolem. |
|||||
dzień
19 -
15 lipca - sobota Mount Indefatigable - tbd |
|||||
dzień
20 -
16 lipca - niedziela Dotarłem pod Columbia Icefield - tbd |
|||||
dzień 21 -
17 lipca - poniedziałek Jasper - spotkanie z Matyasem i Jokinem - spanie w kościele - tbd |
|||||
dzień 25 - 21 lipca - piątek Przede mną kilkukilometrowy lodowiec i góry, wysoko unoszące się nad całym tym polem lodu pod nimi. Już czwarty dzień jestem na szlaku w okolicy kanadyjskich Gór Skalistych i wcale nie mam dosyć tych widoków, które mi oferują. Szlak, który pokonuję wraz z Jokinem i Matyasem, jest nazywany 'Robson Pass' i znajduje się w 'Mt. Robson Provincial Park' graniczącym z parkiem narodowym Jasper. Szlak rozpoczyna się około siedemdziesięciu kilometrów od Jasper, na drodze nr 16 łączącej Edmonton z Prince Rupert. Z tego też punktu rozpoczęliśmy osiemnastego lipca naszą kilkudniową wędrówkę. Poranny stop z Jasper i jesteśmy w górach. Cała trasa jest wyjątkowo malowniczo położona, o czym możesz się przekonać patrząc na zamieszczone zdjęcia. Góry Skaliste to naprawdę piękne miejsce. Wczoraj zdobyłem z Jokinem jakiś nienazwany szczyt na przeciwko Mt. Robson (koło 2400m). Było warto, choć wspinaczka dała mi w kość. Widoczki też zacne, ale i tak dzisiejszego pola lodu nic nie przebije :) |
|||||
dzień 26 - 22 lipca - sobota Dziś ostatni z pięciu dni na szlaku 'Robson Pass'. Dziś też widzę pierwszego w życiu misia! Czarny niedźwiedź kilkanaście metrów od nas. No cóż, w końcu jestem w 'bear country'. Szybki stop do Jasper i po przeczekaniu największego upału (w miasteczku jest 37 stopni) rozbijamy nasze namioty przy kościele. Tym razem pastor ma innych gości i nie możemy wbić się na noc do środka. Próbuję też zgrać moje zdjęcia (około 400MB od czasu ostatniego zgrywania w Winnipeg) na serwer w Polsce, korzystając z miejscowej kawiarenki internetowej, ale ze względu na na wysoką cenę jestem zmuszony zostawić transfer samemu sobie i powrócić po kilku godzinach... Niestety się nie udało, ktoś przerwał proces. Acha, dodam jeszcze, że dziś dzieliłem trudy i radości wędrówki tylko z Jokinem. Matyas wolał pospać rano dłużej. Podejrzewam więc, że z dniem dzisiejszym nasze wspólne podróżowanie się zakończyło. |
|||||
dzień 29 - 25 lipca - wtorek Idziemy dość wolno, gdyż zarówno ja, jak i Jokin, nadwyrężyliśmy sobie stawy w kostkach. Jesteśmy trzeci dzień w górach, w okolicy 'Tonquin Valley', kolejnej wspaniałej części parku Jasper. Nasza wędrówka upływa tu jednak pod znakiem nieustannej walki z komarami, wyjątkowo wrednymi i występującymi w ogromnej ilości... Trzy dni temu wyruszyliśmy z Jasper i kilkoma stopami dotarliśmy bez problemu do końca Mt. Edith Cavell Road, gdzie wkroczyliśmy na szlak. Ostatni stop był całkiem ciekawy - jechaliśmy sobie na pace pickupa. W środku przyjazna pięcioosobowa rodzinka. ..... ..... - tbd |
|||||
![]() |
![]() |
||||
![]() ostatnia aktualizacja: 15 grudnia 2006 |
|||||
Strona główna | Elektronika | Astronomia | Podróże | O mnie | |||||