Strona główna | Elektronika | Astronomia | Podróże | O mnie |
|||||
![]() |
|||||
![]() Część I - czyli jak dotarłem na Zachód... Moje losy od wylądowania na amerykańskiej ziemi do wkroczenia na teren parku narodowego Waterton Lakes - czyli do pierwszego spotkania z Górami Skalistymi! pokonana trasa na mapie! ![]() |
|||||
dzień
1 -
27 czerwca - wtorek
Jest siedemnasta tutejszego czasu i siedzę sobie w parku Hamiltona niedaleko miejsca, gdzie mieszka Lenore, mój pierwszy 'host' na amerykańskiej ziemi. Odpoczywam sobie w cieniu drzew po w sumie dość męczącej podróży. Wstałem dziś o drugiej w nocy czasu polskiego, coby zdążyć na samolot na Okęcie. Jestem już więc na nogach dwadzieścia jeden godzin... Sam się sobie dziwię, dlaczego nie czuję tego po sobie... Lot miałem z przesiadką w Sztokholmie dokąd nasza wspaniała rodzima linia lotnicza zabrała mnie starą, rozklekotaną maszyną Embraer RJ145. Ale było ciekawie; w końcu to moja pierwsza podniebna podróż :) Przesiadka w Sztokholmie (bardzo ładne lotnisko) i siedzę sobie na pokładzie ogromnego Airbusa A330. Obok mnie siedzi Vanessa, trzynastoletnia dziewczynka ze Sztokholmu... I tak lecę na spotkanie z Ameryką... Teraz jak jestem w parku, mam akurat widok na skrzyżowanie Jersey Av. i 8th St. - małe równorzędne skrzyżowanie. Jednak nikt tutaj nie wie, czy ma pierwszeństwo czy też nie, co skutkuje nieustanną walką klaksonów. Zresztą przechodząc wcześniej przez to właśnie skrzyżowanie dowiedziałem się na własnym przykładzie, że pieszy nie ma tutaj pierwszeństwa na pasach :) Nie jest też tak źle z moim angielskim, z każdym się dogaduję i o dziwo wszystko rozumiem. Muszę jeszcze tylko opanować rozumienie mowy słyszanej gdzieś obok, a nie tylko kierowanej do mnie. Ludzie są raczej radośni, choć nie powiem, żeby jakieś bogactwo rzuciło mi się w oczy... Może dlatego że jestem w portorykańskiej dzielnicy Jersey City... |
|||||
dzień 4 -
30 czerwca - piątek
Znowu przyszedłem do parku Hamiltona aby skrobnąć parę zdań do tej relacji. Za godzinę opuszczam z Lenore aglomerację nowojorską, gdyż tak się miło złożyło, że jedzie ona do Motrealu na festiwal jazzowy. Odpada mi więc najtrudniejsza część stopowania, czyli wydostawanie się z dużego miasta. Choć może tutaj co innego okaże się trudniejsze... Wszyscy mi tu mówią, że na stopa nikt teraz nie jeździ, i w ogóle jest to bardzo niebezpieczne, a jak już ktoś się zatrzyma to na pewno jakiś świr. No cóż, mam nadzieję, że okaże się to nieprawdą - nie... w sumie jestem tego pewny :) Montreal nie jest moim celem, tak więc pewnie wysiądę na obwodnicy Albany i spróbuję uderzyć na zachód, w stronę Niagary. Nie dość, że swojego pierwszego amerykańskiego stopa będę łapał na N.Y. State Thruway, gdzie jest to kategorycznie zabronione, to na dodatek zajedziemy tam przed samym zmrokiem... Ale się zobaczy, może akurat zdaży się coś, co pomoże mi w tym przedsięwzięciu. jak się wszystko uda, planuję zobaczyć Niagarę i ruszyć dookoła jeziora Ontario do Mississaugi, gdzie zatrzymali się spotkani w kolejce do ambasady kanadyjskiej Michał i Ania. Wczoraj byłem na Manhattanie i przeszedłem się od dziury po World Trade Center aż do Central Parku. Hałas, spaliny i ogromne wieżowce. Na pewno nie chciałbym tu zamieszkać... Dobra, wracam do mieszkania Lenore, bo przygodę rozpocząć nadszedł czas !!! |
|||||
dzień 5 - 1 lipca - sobota
Zacznę tym razem od tego, jak to się stopowało wczoraj wieczorem. Wyjechaliśmy dopiero po dziewiątej, ale za to zjadłem sobie obiad w peruwiańskiej restauracji :) Ruszyliśmy już o zmroku. Osławiona Thruway. Jest noc, tak więc nie oglądam sobie okolicy. Czas upływa na słuchaniu "To Venus and back" Tori Amos. Dojeżdżamy do Albany i postanawiam zaryzykować nocnego stopowania na Thruway. Lenore i Kurt wyrzucają mnie na truckstopie "Riverside Plaza" i tam zagaduję czarnego kierowcę tira. Curtis, tak ma na imię, po dłuższym wahaniu zgadza się zabrać mnie do Syracuse, gdzie kończy trasę. Jedziemy sobie i trochę rozmawiamy, choć mam spore trudności ze zrozumieniem jego wersji języka angielskiego. Curtis wysadza mnie na truckstopie w Syracuse, gdzie akurat podjeżdża kolejna ciężarówka... na tablicach Ontario! Niestety kierowca mów, że nie może mnie zabrać ze względu na przepisy firmy. Rozmawiamy jeszcze chwilę i zgadza się mnie zabrać na autostradę, na stację benzynową. Dan jest Kanadyjczykiem z St. Cathrines koło Niagary > strona Dan'a <. Tak nam jakoś zeszło na rozmowie, że dawno minęliśmy ową stację, na której mialem wysiąść. Jesteśmy na granicy. Wyskakuję przed budynkiem celników, którzy są niebywale zdiwieni sposobem, w jaki dotarłem na granicę. Dan czeka na mnie po drugiej stronie terminala i zaprasza na śniadanie na pierwszym kanadyjskim truckstopie! Nie ma to jak dobrze zacząć podróż :) Dan zostawia mi namiary do siebie i wyskakuję w Niagara Falls. No cóż, robi wrażenie. Kanadyjczycy są bardzo dumni, że mają lepszy widok na wodospad i rzeczywiście mają powód do dumy. A ponieważ dotarłem nad wodospad o szóstej rano, nie musiałem przepychać się przez tłumy Japończyków, którzy już dwie godziny później wypełnili taras widokowy. Popstrykałem parę zdjęć i ruszyłem z powrotem w stronę autostrady. cel na dziś to Mississauga, gdzie mam zaproszenie od Michała i Ani z kolejki po kanadyjską wizę. Z pierwszej miejscówki pod wiaduktem wygania mnie policja, tak więc stoję sobie w pełnym słońcu na rampie. Kwadrans czekania i zabiera mnie starszy mieszkaniec Niagary. Niestety nigdzie się nie wybiera i jedyne co robi, to zabiera mnie na lepsze miejsce, gdzie jak mówi, nie będę czekał dłużej niż dziesięć minut. No cóż, dziesięć minut zamieniło się w dwie godziny... ale za to bezpośredni stop do Mississaugi, chłopak z Trynidadu z żoną Kanadyjką i małym dzieckiem. Podrzucili mnie nawet pod sam dom, którego adres dostałem od wspomnianych Michała i Ani. I tu czekała mnie pierwsza niemiła niespodzianka - dom zamknięty na cztery spusty. No cóż, pewnie gdzieś wyjechali... Na ulicy spotkałem Emilkę, polską dziewczynkę, która jak się okazało, mieszka parę domów dalej. Poszedłem tam oczywiście coby rodaków zapoznać. No i zapoznałem - Renatę i jej syna Bazyla (właśnie takie imię miał). Zadzwoniłem od niej do Mirka, gospodarza Michała i Ani, i od razu wyczułem niechęć w tonie rozmowy... Nie wchodząc w szczegóły, postanowiłem nie zaszczycać ich swoją wizytą. Renata również kategorycznie powiedziała 'NIE' na moje pytanie odnośnie rozbicia namiotu u niej w ogródku... Tak więc, posmakowawszy polskiej gościnności, udałem się na spoczynek do parku, gdzie zasnąłem od razu snem kamiennym. |
|||||
dzień 6 -
2 lipca - niedziela
Z rana kilkukilometrowy spacer przez śpiące miasto. W okolicy centrum, zwanym 'Square One', zakupiłem żywość na targu i stamtąd rozpocząłem stopowanie (do autostrady 'HWY 400' wiodącej na północ było bowiem bardzo daleko - około 10 km). Pod rampę wjazdową na ową autostradę podrzucił mnie Jamajczyk . Rampa okazała się być fatalną miejscówką (dwie godziny w upale i nic). Zapasy wody też mi się skończyły, więc poszedłem napełnić butelki do najbliższego domu. Mieszkała tam pewna starsza pani, która nie dość, że uzupełniła moje zapasy, to jeszcze podrzuciła na inną wylotkę, na drogę nr 27 do Barrie (równoległą do 'HWY 400'). Tam też postałem sobie długo, ale za to zatrzymał mi się Frank wraz z rodziną. Super koleś. Kolejny otwarty Kanadyjczyk, mieszkający w Barrie, dokąd też mnie zabiera i zaprasza do domu. Zimny prysznic, zimne piwo z Frankiem na werandzie, i jestem gotowy do drogi. Frank wywozi mnie na rampę wpadającą do 'HWY 400' i po niecałej godzinie jadę dalej. Tym razem z Danielle i ustinem, parą w moim wieku. Jadą oni nad jezioro Muskoka pod namiot. Podczas tej przejażdżki czas również upływa bardzo miło. kolejny stop to kilkukilometrowy dojazd do autostrady z miejsca, gdzie się zatrzymali. Tym razem z dwiema dziewczynami. I jestem na autostradzie. Na rampie jest tak mały ruch, że ryzykuję spotkanie z policją. Stoję z tabliczką 'Sudbury', gdyż właśnie tam mam kolejny przystanek - u Jonathana z Hospitality Club. Dzwoniłem dziś do niego z telefonu Danielle i zaananonsowałem się na dzisiaj. Pięć minut i jadę z pracownikiem wypożyczalni łodzi do Parry Sound. Kolejny stop, również bardzo szybko, do French River, jakieś 50 km przed Sudbury. Jadę ze Stanem, bardzo miłym człowiekiem koło sześćdziesiątki. Stan jedzie do swojego domku letniskowego nadrobić zaległości w czytaniu. Mijamy french River i Stan mówi: "I tak nie mam nic do roboty, podrzucę Cię do Sudbury". Mam więc stopa pod sam dom, gdzie chwilowo Jonathan mieszka. W progu wita mnie Jocelyne, u której Jonathan mieszka, do czasu aż znajdzie sobie jakieś lokum. Jonathan niedawno wrócił z autostopowej wyprawy po Ameryce Południowej i wieczór upływa na oglądaniu jego relacji video. |
"' | ||||
dzień 7 -
3 lipca - poniedziałek
Jonathan oprowadza mnie po mieście , nawet całkiem przyjemnym. W latach 70-tych było to jedno z bardziej zniszczonych przez przemysł miejsc (szczególnie przez ogromną hutę niklu). Do tego stopnia zniszczone było to miejsce, że NASA szkoliła tu swoich astronautów mających brać udział w misjach księżycowych. Po wybudowaniu komina 'Inco Superstack' (drugiego co do wysokości na świecie), miasto oczyściło się i zazieleniło na powrót (kosztem dalej położonych rejonów, na które spadają opady z komina). W drodze do domu wstępujemy po wino i polskie piwo i wieczorem kolejna porcja relacji z południowoamerykańskiej podróży Jonathana. Był on nawet porwany przez kolumbijskich piratów, tak więc naprawdę może powiedzieć, że sporo doświadczył. >strona Jonathana< |
|||||
dzień 8 -
4 lipca - wtorek
No i jadę dalej. Najpierw krótki kawałek na wylotówkę z Sudbury. Stamtąd zgarnia mnie Eddie swoją wielką ciężarówą. Jedziemy do Sault St. Marie z ładunkiem żelastwa różnej maści. Po drodze zwiedzam lokalny tartak oraz zakład przetwarzający to żelastwo. Z truckstopu w Sault St. Marie zabiera mnie Tommy, francuski Kanadyjczyk. W zasadzie to sam podszedł do mnie i wyraził chęć podrzucenia mnie dalej. Tommy jedzie na camping w parku 'Pancake Bay'. Tam też rozbijam się na noc kolo jego przyczepy namiotowej i spędzam miły wieczór z jego rodzinką. Bardzo ładna miejscówka nad jeziorem, które wygląda jak morze... |
|||||
dzień 9 -
5 lipca - środek
Siedzę sobie na plecaku na poboczu autostrady transkanadyjskiej i czekam na tego właściwego stopa. Ruche nie jest za duży, może jeden samochód na kilka minut. Zatrzymuje się Dianne, kobieta koło pięćdziesiątki.Jedzie ona do Thunder Bay, tak więc mamy przed sobą cały dzień drogi. jak dobrze pójdzie, będzie to mój najdłuższy stop - w Europie nie zdażyło mi się nigdy przejechać sześciuset kilometrów za jednym zamachem. No ale teraz jestem na amerykańskiej ziemi, i wszystko jest tu większe, łącznie z pokonywanymi dystansami. Północne Ontario to wspaniała kraina: jeziora, lasy, wzgórza. To królestwo łosia, którego jednak nigdzie nie mogę wypatrzyć. Od czasu do czasu zatrzymujemy się przy drodze, oglądając niesamowite widoki lub schodząc na plażę jeziora Górnego (Lake Superior). W Thunder Bay jestem już o zmroku, i po krótkiej chwili bezowocnego stopowania w kierunku Winnipeg, rozbijam swój namiot kilkaset metrów za truckstopem 'Husky'. |
|||||
dzień
10 -
6 lipca - czwartek
![]() Śniadanko na truckstopie i w drogę! Najpierw krótki kurs do Kakabeka Falls, gdzie jak nazwa wskazuje, jest wodospad. Spędzam tam chwilę i ruszam dalej. Na parkingu koło wodospadu rzuca mi się w oczy samochód z przyczepą na numerach Alberty. Fajnie by było gdyby mnie zabrał :) Stoję sobie chwilę na poboczu na przeciwko parkingu i widzę, że dwóch facetów, którym akurat przy wodospadzie robiłem zdjęcie, zmierza do wspomnianego samochodu... Niestety, mijają mnie i jadą dalej :( Zdarza się. ![]() "Taka karma" - jak powiedział starszy z nich - Luc, a utwierdził się w tym przekonaniu, gdy powiedziałem, że zmierzam do Okotoks, miasteczka które jest również ich celem! Luc i Cole pracuję w Calgary w firmie energetycznej "Well to Wire Energy" a mieszkają w Okotoks trzyd ![]() Co tu dużo pisać; kolejny ciekawy stop. Na noc zatrzymujemy się w Sioux Narrows, nad jeziorem 'Lake of the Woods'. Poznaję tam uroki jazdy na motocyklu (mieliśmy wywrotkę) a wieczór spędzam z Cole'em w lokalnym barze wśród Indian z pobliskiego rezerwatu. No i pierwszy raz śpię w motelu; Luc lekką ręką wydał pięćdziesiąt dolarów :) |
|||||
dzień
11 -
7 lipca - piątek Jakiś czas temu skontaktowałem się z Chelsea z Hospitality Club i mam zamiar dotrzeć dziś do Winnipeg, gdzie ona mieszka. Z Sioux Narrows jest ty ![]() No i jestem w kolejnej prowincji... Jak sugerują napisy na tablicach rejestracyjnych, jest to przyjazna prowincja :) Winnipeg to największe miasto prowincji i zarazem jej stolica. Żegnam się z Luc'kiem i Cole'm i udaję się w kierunku mieszkania Chelsea. |
|||||
dzień
12 -
8 lipca - sobota![]() Poranek spędzam na rybach wraz z chłopakiem Chelsea, któremu duch gościnności również nie jest obcy. Po południu snuję się trochę po mieście, a wieczorem znajduje katolicki kościół, co wcale nie jest takie łatwe w Kanadzie. Są tu kościoły wszelkich możliwych religii, ale na pewno najmniej jest katolickich. Korzystając z okazji, że akurat rozpoczyna się Msza Święta, wstępuję na dłużej. Całkiem sporo osób, zważywszy że to nie niedziela. Średnia wieku jest jednak dość wysoka - tak koło sześćdziesiątki... |
|||||
dzień
13 -
9 lipca - niedziela Chłopak Chelsea odwozi mnie z rana na wylotkę. Jest dość zimno i wietrznie, tak więc ubieram się ciepło nastawiwszy się na długie czekanie. Wychodzę więc na drogę i leniwie rozpoczynam stopowanie... Nie zdążyłem nawet dobrze stanąć, a już widzę, jak ogromna amerykańska ciężarówka zjeżdża na pobocze. Radek jest Serbem, pracującym tu w Kanadzie przez jakiś czas jako kierowca na długich trasach. "Dokąd zmierzasz?" - pyta niezbyt dobrym angielskim "Ano w Góry Skaliste..." - odpowiadam "Ja również, a nawet dalej, nad Pacyfik" Mam więc najdłuższego jak dotychczas stopa - 1330 km do Calgary. Stamtąd spróbuję się przedostać do Okotoks, gdzie umówiłem się z Matyasem. Jest to tylko jakieś pół godziny drogi, co jednak nie musi być wcale łatwym zadaniem zważywszy, że Calgary to milionowe miasto z pewnością niezbyt przyjazne autostopowiczom. Podróż upływa całkiem przyjemnie. Przecinamy trzy prowincje: Manitobę, Sakatchewan, by wreszcie zakończyć drogę w Albercie. Piętnaście godzin jazdy - dłużej niż przelot z Europy na Wschodnie Wybrzeże! Motywem przewodnim wywodów Radka jest krytyka zachodniego stylu życia i moralności (a raczej jej braku) oraz wychwalanie życia w byłej Jugosławii. No cóż - sporo w tym racji. Zachodnia Manitoba i Saskatchewan to w zasadzie niekończące się pola, po których jeżdżą ogromne automatyczne opryskiwarki. Kolejny plus dla Radka. Wszystko to mój kierowca kwituje jednym zdaniem: "It's crazy, my friend". Ma rację. Wieczorem obserwuję potężną burzę nad Calgary, obejmującą swym obszarem kilkadziesiąt razy większy obszar niż swojskie, polskie burze. Do miasta wjeżdżamy koło północy, jest już po burzy, ale deszcz ciągle pada. Noc spędzam w hotelu 'Days Inn', niedaleko miejsca, gdzie wysadził mnie Radek. Oczywiście śpię za darmo, na super wygodnej sofie w recepcji. Nie wiem czy w naszym kochanym kraju pani w recepcji byłaby tak miła... |
|||||
dzień
14 -
10 lipca - poniedziałek Pobudka wcześnie rano - czwarta czterdzieści. Budzi mnie jakiś telefon. Powoli się rozbudzam i pierwsze co widzę to biznesmen w garniturku siedzący obok na drugiej sofie wpatrzony bezmyślnie w gazetę. Poranna kawa - oczywiści darmowa, i opuszczam mój pierwszy w życiu hotel. Tak jak myślałem, wydostanie się z Calgary nie jest łatwym zadaniem. Trzy godziny zajmuje mi znalezienie w plątaninie dwupasmówek jakiegoś znośnego miejsca do stopowania. Trzy godziny marszu i walki ze stadami nieznośnych komarów. Stoję więc sobie na poboczu jednej z przecinających miasto autostrad i ... nikt się nie zatrzymuje. Dobrą wolę wykazuje pan policjant, który zabiera mnie na truckstop na południu miasta. Z truckstopu również nie mogę się wydostać. Nikt się nie kwapi, aby zabrać mnie do Okotoks. Dzwonię więc do Cole'a, czy czasem nie miałby ochoty zrobić pętli do Calgary i spowrotem. Tym razem dobrze trafiłem; Cole akurat wybiera się do Calgary i koło południa wraca do siebie. Wstępuję więc na śniadanie na truckstopie i czekam... Wstępujemy też na chwilę do Luc'a aby zabrać mu jakiś mebel. Wystrój mieszkania Cole'a jest zgodny z zasadą: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek... czyli tu krzyżyk, tam Budda, gdzie indziej pentagramik :) Pierwsze co robię u Cole'a to zapadam w sen; cztery godziny na hotelowej sofie to zdecydowanie za mało dla mnie. Budzi mnie Matyas SMSem, iż czeka na mnie w bibliotece. A bibliotece czeka na mnie również darmowy internet, z której to możliwości skwapliwie korzystam. Matyas ma rodzinę w Okotoks i plan był taki, że dostanie on na dwa tygodnie jeden z trzech samochodów owej rodzinki i razem zwiedzimy Góry Skaliste dzieląc koszty paliwa. Los jedna najwyraźniej chciał, aby moja wyprawa była całkowicie autostopowa i w związku z jakimiś rodzinnymi historiami Matyas auta nie dostaje. Rodzinka nie chce go również przenocować, tak więc rekomenduje go u Cole'a gdzie spędzamy miły wieczór razem z Larrym - ojczymem Cole'a. |
|||||
![]() |
|||||
![]() ostatnia aktualizacja: 20 grudnia 2006 |
|||||
Strona główna | Elektronika | Astronomia | Podróże | O mnie | |||||