końcówka listopada 2021
tekst niebieski: Agnieszka
Kolejny test wytrzymałości uważam za zaliczony. 😃
Rzecz będzie o tym, czy w Hiszpanii można czuć się jak na wyprawie polarnej? Otóż można. 😃
Przeczytałam wiele książek o wyprawach polarnych i temat ten chodził mi po głowie już długo. W październikowy wtorek (pamiętam ten dzień) zapragnęłam takiej kilkudniowej wyprawy w strefę zimna.
Początkowo starałam się namówić Marka na namiotowy wypad na Islandię, ale ze względu na pandemię nie udało się. Za to przyszła alternatywa - góry Sierra Nevada w Hiszpanii. Zobaczyłam prognozy pogody na koniec listopada: -20 C w nocy. Dodatkowo wysokie szczyty do zdobycia. Idealniej być nie może!
W pierwszym dniu wyprawy, po nocy spędzonej w wynajętym aucie, ruszyliśmy około 10-tej w góry z miejscowości Pradollano (~2500 m n.p.m.). Ciężkie plecaki ciążyły na grzebietach, a szlak w śniegu dawał w kość. Po około czterech godzinach doszliśmy na wysokość 3200 m n.p.m., gdzie nieoczekiwanie znaleźliśmy schron! W schronie były deski do spania, stół i małe okienko. Panował tu mróz, ale "tylko" kilkustopniowy. Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy na drugi najwyższy szczyt gór Sierra Nevada - Pico del Veleta - 3396 m n.p.m.
Droga tam i z powrotem zajęła nam dwie godziny. Termometr przy schronie pokazał -12 stopni. Do tego silny wiatr bardzo nas wychładzał. Po godzinie osiemnastej o zachodzie słońca wsunęliśmy się w śpiwory, by przetrwać do rana. Miałam na sobie trzy warstwy spodni, dwie bluzki termiczne, softshell, polar i kurtkę puchową. Na głowie opaska, czapka i dwa kaptury. Do tego dwie pary skarpet i rękawiczki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ubrana w ten sposób spędzę całe trzy dni.
Ta noc była trudna, zwłaszcza dla Marka, którego męczyła choroba wysokościowa. Silne podmuchy wiatru stwarzały wrażenie, jakby po blaszanym dachu schronu ktoś skakał... Na twardych deskach mój kręgosłup bardzo protestował, ale to tylko kilka godzin. Musi dac radę... Gdy rozpoczął się wschód słońca, cała szczęśliwa wyskoczyłam ze śpiwora i rozpoczęłam topienie śniegu na herbatę.
Zapowiadał się wyczerpujący dzień. Brodzenie w śniegu, by po czterech godzinach dojść do podnóża najwyższej góry Hiszpanii kontynentalnej i całego Półwyspu Iberyjskiego - Mulhacen 3482 m n.p.m. Po zjedzonej kanapce i nawodnieniu ruszyliśmy z wysokości 3065 m n.p.m. Postanowiliśmy się rozdzielić, bo ja wolę wchodzić szybciej, a poza tym zaplanowałam zdobyć jeszcze Mulhacen II, oddalony o ponad kilometr od Mulhacena I. Nie mamy wspólnego zdjęcia z tego szczytu, bo każde z nas zdobyło go solo. Za to fajnie zgraliśmy się w czasie i spotkaliśmy się na zejściu.
Baaaardzo zmęczeni do schronu doszliśmy o zachodzie słońca, więc znów czekała nas tutaj noc w mrozie... mimo zmęczenia trzeba było zadbać o nawodnienie i stopić wiele kubków śniegu, ale na szczęście rano czekała nas już droga w dół. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do auta i ruszyliśmy szukać ładnej plaży na półtoradniowy odpoczynek.
Czy wyprawę mogę uznać za "polarną":
- spaliśmy w mrozie
- na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. wiał silny wiatr
- byliśmy w izolacji zdani na siebie
- naszym jedynym źródłem wody był topiony śnieg
- wokół nas były same skały i śnieg, brak roślin i zwierząt
- czasem czuliśmy strach i przerażenie
- nie zdejmowaliśmy ubrań ani razu
- w tym zimnie nie myliśmy nawet zębów, a na brudną twarz dokładaliśmy kolejne warstwy kremu
Jestem z nas bardzo dumną, bo choć to była jedynie imitacja prawdziwej wyprawy w strefę zimna, to wytrzymaliśmy, a uwierzcie mi, to było ogromne wyjście ze strefy komfortu! Wielkie krok w nieznane. A marzenie spełnione.
A czy Wy chcielibyście przeżyć taką przygodę?
Twoja prywatność jest dla mnie ważna i ta strona nie rozsyła reklam:
Te zasady mogą ulec zmianie w dowolnym czasie i bez powiadomienia.
Komentarze (0)