Rumunia 2020

sierpień 2020

tekst niebieski: Agnieszka

tekst czarny: Marek


Rok 2020 był dziwnym rokiem. Na jego początku pojawiła się informacja o wykryciu koronawirusa. Sytuacja nabierała tempa. Jeszcze w lutym udało nam się wyjechać na tygodniowe ferie do Izraela, a od marca rozpoczęło się stopniowe zamykanie granic różnych krajów. W marcu w Polsce zamknęli szkoły i inne placówki i trwało to aż do września. Na szczęście granice w UE zaczęły się powoli otwierać i w lipcu można było pomyśleć już o jakiś europejskich wakacjach. Szukaliśmy miejsca, gdzie są piękne góry i gdzie można wykorzystać temperament naszego samochodu terenowego Mitsubishi Delica. :D Wybór był oczywisty – Rumunia! Marek przeszukiwał mapy w celu znalezienia ciekawej trasy off-roadowej, ja czytałam przewodniki o tym kraju. W połowie sierpnia ruszyliśmy na dwutygodniowe wakacje po Rumunii i wcale się nie zawiedliśmy. :)

Wschodni akcent przy kościele w Krynicy-Słotwinach.

15.08. sobota

Naszą wieś opuszczamy o 14:30. Kierując się autostradą A4 dojeżdżamy w Beskid Sądecki, gdzie za wsią Roztoka Wielka, na zboczach Jaworzynki, późnym wieczorem rozbijamy namiot.

16.08 niedziela

Noc była chłodna. Dzieci budzą nas ok. 6 rano. Na zewnątrz 10 stopni. Żwawymi ruchami zbieramy namiot i o ósmej zdążamy na mszę świętą w drewnianym kościółku w Krynicy-Słotwinach. Śniadanie jemy na słonecznej polance za Krynicą i po kawie ruszamy w dalszą podróż. Jeszcze z domu wzięliśmy obiad na dzisiejszy dzień (rosół, ziemniaki z jajkiem), dlatego nie tracimy czasu na gotowanie. Droga przez Słowację i Węgry przebiega spokojnie. Łapiemy mały prom na rzeczce na Węgrzech (2 euro) i niedługo potem o 18:30 docieramy do granicy z Rumunią. Ze słonecznego popołudnia zrobił się pochmurny wieczór. Kupujemy winietę drogową i wymieniamy trochę euro na rumuńskie leje. Najwyższa pora na rozbijanie namiotu. Wioska Huta-Certeze, górski pusty sad – to dobre miejsce na nocny odpoczynek.

Na Wesołym Cmentarzu w Sapancie.

17.08 poniedziałek

Dzieci zgotowały nam pobudkę o 6:30. W nocy była burza, a po niej deszczowy poranek. Składamy namiot w deszczu, jemy owsiankę ugotowaną na gazie pod klapą bagażnika i ruszamy do Sapanty, gdzie znajduje się tzw. Wesoły Cmentarz. Pogoda lituje się nad nami i wychodzi słońce. Sapanta to wieś położona na samej północy kraju, 2 kilometry od granicy z Ukrainą. Znana jest z wyjątkowego cmentarza, gdzie lokalny artysta wyrzeźbił kolorowe, drewniane nagrobki ze scenkami z życia zmarłych mieszkańców wsi. Bardzo żałowałam, że nie znam języka rumuńskiego, bo wtedy rozumiałabym zabawne wierszyki wypisane na grobach.

Dziedziniec Muzeum w Syhocie.

Z Sapanty wybraliśmy się do Syhotu Marmaroskiego (~15 km na południe). Jest to większa miejscowość (ponad 40 tys. mieszkańców), może mało urokliwa, ale na pewno warta zobaczenia. My spędziliśmy sporo czasu w Muzeum Pamięci Ofiar Komunizmu i Ruchu Oporu, które powstało w 1992r. we wnętrzu dawnego więzienia austro-węgierskiego. Po drugiej wojnie światowej więzienie to stało się znanym i budzącym strach miejscem przetrzymywania politycznych przeciwników reżimu, budowanego wówczas przez rumuńskich komunistów z sowiecką pomocą. Do zwiedzania udostępniono kilkadziesiąt sal, jest także wspomniana polska „Solidarność”.

Późnym popołudniem wracamy do Sapanty i szutrową drogą zagłębiamy się w góry Maramuresz od strony północnej. Po półtoragodzinnej off-roadowej jeździe rozbijamy namiot na górskiej polanie. Jesteśmy całkowicie sami. Wokół pustkowia i świerki. W ogromnych kałużach wykluły się żabki i dzieci bawią się z nimi cały wieczór, a my możemy odpocząć przy namiocie. Idziemy spać o 21:30 z myślą, czy w nocy odwiedzi nas niedźwiedź. Ponoć tyle ich tutaj jest... Słychać szczekanie w oddali.

Przedzieramy się przez góry.
Pośrodku pasma Maramuresz.
Na postoju.

18.08 wtorek

To była pogodna noc i słoneczny poranek. Góry były na naszą wyłączność. Dzieci bawiły się wciąż z żabkami, a my dronem. :) Po dwóch godzinach pojawił się pasterz ze stadem owiec i pięcioma psami. Nawiązaliśmy chwilowy kontakt, taki bez słów, bo żadne z nas nie znało wspólnego języka. Po zwinięciu obozu ruszyliśmy na południe. Droga był już spokojniejsza, nie trzeba było co chwilę wysiadać z auta i budować podjazdu jak dzień wcześniej, kiedy jechaliśmy kamienistym korytem rzeki. Wtedy więcej biegłam przed autem, wyznaczając drogę dla kół, niż siedziałam wewnątrz pojazdu. :P Teraz jest dużo polan i kilka szałasów pasterskich wraz z zagrodami dla owiec.

Przycerkiewny cmentarzyk w Budesti.

Wczesnym popołudniem docieramy do miejscowości Budesti. Region Maramuresz, w którym obecnie przebywamy, znany jest z ośmiu starych cerkwi wpisanych na listę UNESCO. Ta, którą odwiedzamy w Budesti, to drewniana cerkiew pw. św. Mikołaja. Niestety jest zamknięta, możemy ją obejrzeć jedynie przez dziurkę od klucza i malutkie okno. Jesteśmy bardzo zdziwieni wyglądem grobów. Wszystkie są bardzo zaniedbane, zielska rosną po pas, nie widać epitafiów. Później okazało się, że tak wyglądają wszystkie cmentarze w Rumunii. A może to dobrze? A może tak powinno być? My Polacy lubimy stroić groby bliskich, ale czy to faktycznie ma sens?

Cerkiew św. Archaniółow.

Moją uwagę we wsi przyciągają rzeźbione bramy przy wjazdach do domostw. Istne drewniane dzieła sztuki! Za Budesti zatrzymujemy się na obiad z tzw. naszych zapasów. :D odgrzewamy zupę ogórkową ze słoika, jemy chleb z konserwą.

Około 15 docieramy do kolejnej cerkwi św.św. Archaniołów, powstałej w latach 1721-1724, jednej z najładniejszych w regionie. Zbudowano ją z drewna dębowego bez użycia gwoździ, a jej strzelista wieża ma 54m wysokości. Wewnątrz na ścianach znajdują się oryginalne malowidła z XVIII-XIXw. Gdy tylko weszliśmy do środka świątyni, rozpętała się burza i zrobiło się klimatycznie. Pani pilnująca siedziała z nami, przeczekując deszcz i częstując nas tiramisu. :)

Wygląda na to, że chmury zaciągnęły na wiele godzin, dlatego postanawiamy, że kolejny dzień poświęcimy na zwiedzanie kopalni soli w Turdzie. W sam raz na deszczową pogodę. Pogoda jest kapryśna, ale są chwile, gdy nie pada i właśnie taką jedną z nich wykorzystuję jako trening pole dance przy użyciu bardzo „profesjonalnego” drążka – znaku drogowego. :)

O 18:30 rozbijamy namiot w okolicy miasta Dej za wsią. Jest spokojny, słoneczny wieczór. Na kolację smażymy racuchy.

Malowidła wewnątrz cerkwi św. Archaniołów.
Przygotowania do kolacji.
W kopalni soli w Turdzie.
Na dnie kopalni soli jest jeziorko i restauracja.

19.08 środa

W nocy przyszła burza. Poranek ponury, siąpi deszcz. Około 9 jedziemy do Turdy. Pod kopalnią soli zastaje nas długa kolejka turystów. Pandemia koronawirusa spowodowała ograniczenia w ilości ludzi przebywających w kopalni, stąd długie czekanie na swoją kolej. Jednak miejsce jest tego warte, wnętrze robi na nas ogromne wrażenie. Już w czasach rzymskich wydobywano tutaj sól. Obecnie kopalnia jest nieczynna i udostępniona w celach turystycznych i leczniczych. Zwiedzanie kończymy inną bramą i mamy dwa kilometry do przejścia przez górę, na której uprawiają śliwki i winogrona. Do auta docieramy objedzeni owocami...

Jest deszczowy dzień i ciągle kropi. Podjeżdżamy pod Wąwóz Turda. W deszczu nie ma sensu robić wędrówki szlakiem. W opuszczanej restauracji gotuję spaghetti dla całej rodziny. Jest kran z wodą i stoliki. Idealnie! Jednak nie zostajemy tu na noc. Namiot rozbijamy nad rzeką Marusza za miejscowością Gligoresti. Pada i pada, jest 17 stopni C, a dzieci zbierają muszle po małżach.

Sighișoara - widok na stare miasto z Wieży Zegarowej. Uliczki w Sighișoarze.

20.08 czwartek

Pochmurny poranek, ale bez deszczu. Dziś w planach perła Transylwanii – nieduża miejscowość Sighișoara. Średniowieczne Wzgórze Zamkowe 425mn.p.m. ze świetnie zachowaną starówką zostało wpisane na listę UNESCO. Zwiedzanie miasta zaczynamy ulicą Scolii prowadzącą na wzgórze, gdzie stoi najcenniejszy zabytek – kościół Biserica din Deal z XIVw.z cmentarzem ewangelickim. Najpierw jednak trzeba pokonać 176 stopni zadaszonych Schodów Szkolnych (Scara Scolarilor). Na szczycie schodów poznajemy lokalnego muzyka i zachwyceni jego grą na gitarze, kupujemy jego płytę. Na Starym Mieście odwiedzamy także Casa Dracula (Dom Drakuli), gdzie prawdopodobnie urodził się pierwowzór Drakuli – Wlad Palownik. Przekonani, że jest to poważne historyczne miejsce, śmiałym krokiem wchodzimy na piętro. Najpierw na głowę spada nam sztuczny pająk, a nad nami przelatuje nietoperz. W ciemnym pokoju zapalona jest czerwona lampka i produkowany biały dym. W środku postawiono trumnę z Drakulą. Ani przez myśl nie przeszło mi, że wewnątrz leży żywy facet! Dopiero, gdy siada i macha do nas, wraz z dziećmi krzyczę z przerażenia. Tego się nie spodziewałam. Gość przejęty naszą reakcją ściąga maskę i przeprasza, ale niepokój pozostał. Szybko stamtąd uciekamy, a dzieci nawet nie chcą słyszeć o Drakuli po raz kolejny. Blisko Casa Dracula stoi najbardziej charakterystyczna budowla miasteczka – 64-metrowa Wieża Zegarowa (Turnul de Ceas). Czekamy w dość długiej kolejce (ach ten koronawirus), aby zwiedzić jej wnętrze – Muzeum Historyczne. Obok znajduje się też malutkie Muzeum Tortur. Nie chcąc tracić czasu na restauracje, na obiad kupujemy langosze na wynos i jest to strzał w dziesiątkę. Syte ciasto polane śmietaną i serem syci nas na bardzo długo. Jest późne popołudnie, ale postanawiamy odwiedzić dziś jeszcze jedno miasto – Braszów.

Rynek w Braszowie.

Braszów leży w środkowej Rumunii na granicy trzech krain – Transylwanii, Mołdawii i Wołoszczyzny. Miasto ma duży brukowany rynek ze sławnym Czarnym Kościołem i Ratuszem. My postanawiamy obejrzeć wszystko tylko z zewnątrz. Za to czas spędzamy jedząc pyszne, domowe lody w lokalnej lodziarni.

Niestety wieczorem znowu pogoda robi się kapryśna, mocno pada deszcz. W aucie szukamy noclegu na booking i udaje nam się znaleźć bardzo przyjemny pensjonat w górskiej miejscowości Predeal. Jak dobrze się wykąpać po 6 dniach niemycia. :P Gospodarz mówi jedynie w języku rumuńskim, ale ma niesamowitą zdolność rozumienia, więc nie mamy problemu z dogadaniem się. Mamy pokój z dwoma wielkimi łóżkami i prywatną łazienką w cenie 125zł. :)

Pałac Peleș w Sinaia.

21.08 piątek

Nazajutrz, gdy wszyscy jeszcze śpią, zbieramy się i ruszamy do Sinaia na Wołoszczyznie. Jest to znany kurort narciarski, a latem przyciąga malowniczą neorenesansową rezydencją rumuńskich władców zbudowaną pod koniec XIXw. Pałac zwiedzam sama, Marek zostaje z dziećmi w rozległym parku wokół rezydencji. Jestem pod wielkim wrażeniem tego obiektu zewnątrz jak i wewnątrz. Nigdy wcześniej nie widziałam tak bogato zdobionego i wyposażonego pałacu!

Następnie w południe jedziemy do Transylwanii do zamku w Bran. Zamek znany jest jako rodowa siedziba Wlada Palownika, czyli Drakuli i przyciąga ogrom turystów, mimo że wedle dużego prawdopodobieństwa hospodar nigdy tu nie zawitał... Nam też to nie przeszkadza. :) Malowniczy zamek został wzniesiony w XIVw. Składa się z kilku rozbudowanych baszt i niewielkiego dziedzińca. Po zwiedzaniu odjeżdżamy z Bran, by zatrzymać się zaraz za miastem w pobliskim lesie i sfotografować zamek z lotu drona.

Zakupy.
Na zamku w Bran.
Zamek w Bran z lotu drona.

Około 17 wyjeżdżamy w Góry Fogaraskie – najwyższe pasmo Karpat Południowych. Znajduje się tutaj 7 szczytów powyżej 2500mnpm. Po trzech godzinach docieramy do małej wsi Slatina, gdzie zaczyna się szutrowa droga w góry wzdłuż rzeki Valea Rea. Po kolejnych dwóch godzinach jazdy wąską drogą przez 30km, już w całkowitych ciemnościach po godzinie 22 trafiamy na miejsce – do obozu na 1380mnpm. Nie wierzymy własnym oczom! Wokół w krzakach rozbitych jest mnóstwo namiotów! To koronawirus wypędził tłumy Rumunów w góry. Na dodatek jest początek weekendu i wiele osób zaplanowało w sobotę wędrówkę górską. Mieliśmy być sami, a okazało się, że ciężko jest znaleźć miejsce na namiot.... Na szczęście udaje nam się wyszukać kawałek ziemi tuż nad rzeką. Rozbijamy obóz, przenosimy śpiące dzieci do śpiworów i w końcu zasypiamy. Jutro czeka nas kilkunastogodzinny trekking na dach Rumunii - Moldoveanu.

Ruszamy w góry.
Na grani.

22.08 sobota

Rankiem wybieramy się na najwyższy szczyt Rumunii Moldoveanu 2544mnpm. Trasa jest piękna, najpierw las, potem wodospady, odsłonięte skały. Pogoda słoneczna. Zastanawiamy się, czy dzieci dadzą radę, czeka nas 1200m przewyższenia.. Całą drogę ich motywujemy i jakoś brniemy do przodu. Najpierw czeka nas ciężkie, kamieniste podejście do doliny na wysokości około 2000mnpm, gdzie robimy postój "obiadowy", a towarzyszy nam stadko oswojonych osiołków. Następnie znów strome podejście na przełęcz 2300mnpm i stamtąd docieramy do trzeciego co do wielkości szczytu Rumunii - Vistae Mare 2527mnpm. Gabrysia przesypia go w nosidle. Później schodzimy do bardzo wąskiej przełęczy po łańcuchach, gdzie decydujemy się rozdzielić, aby nie ciągnąć dzieci w niebezpieczne miejsca. Najpierw na szczyt idzie sam Marek, potem ja z Anastazją. Przełęcz stanowi wąska półka wielkości mniej więcej 2m x 1m. Z dwóch stron przepaść, a ja trzęsę się, czy upilnuję troje dzieci w tym miejscu. Na szczęście obywa się bez wypadków. Droga powrotna daje nam w kość. Strome zejścia dobijają kolana i palce u stóp, do namiotu dochodzimy szczęśliwie po 11 godzinach wędrówki. Jestem bardzo dumna z całej naszej trójki dzieci. :) Rumuni są bardzo pomocni. Pomagają przenosić dzieci przez rzekę i przez skały. Zebraliśmy też od nich po drodze całą torbę słodyczy. Jeden z poznanych Rumunów – Dawid odwiedza nas wieczorem w namiocie. Jest doktorantem stosunków międzynarodowych i miło spędzamy czas, rozmawiając.

Na szczycie Vistea Mare 2527m. npm
Moldoveanu 2544 m npm.
Karpaty zachęcają do długich wędrówek z namiotem.
Obozujemy w Valea Rea.

23.08 niedziela

Do wczesnego popołudnia obozujemy pod Moldoveanu. Jest upalnie i słonecznie. Myję głowę w lodowatej rzece i czuję się rześko. Gotujemy, odpoczywamy. Widoki są piękne, ale w końcu dopada nas nuda. Pakujemy namiot i ruszamy dalej, z powrotem 30km szutrową drogą Valea Rea. Po półtoragodzinnej jeździe parkujemy w mieście Curtea de Arges. Miejscowość liczy około 30tys. mieszkańców i znana jest z dwóch cerkwi, które odwiedzamy – książęcej i metropolitalnej, gdzie pochowani są królowie Rumunii – Karol I z Elżbietą i Ferdynand wraz z Marią. Obok znajduje się mały park, gdzie lokalni chętnie spędzają czas. My postanawiamy uzupełnić zapasy żywieniowe, robiąc zakupy i ruszamy Drogą Transfogaraską. Jest to droga krajowa długości około 150km pełna zakrętów, druga pod względem wysokości, przebiegająca południkowo w środkowej części Rumunii. Osiąga wysokość 2042 m n.p.m. w okolicach jeziora Balea. O 19 znajdujemy dobre miejsce na nocleg na polanach za wsią Corbeni. Jest ciepły i słoneczny wieczór, udaje nam się jeszcze wykonać lot dronem.

Kościołek w Curtea de Arges.
Dzieci uwielbiają namiotowe noclegi.
Przed wyjazdem skleciliśmy długaśną szufladę, która znakomicie spełniła swoje zadanie na wycieczce.
Przełęcz Caprei 2315m. npm

24.08.2020 nie był dla mnie dobrym dniem.. Chociaż rozpoczął się sympatycznie. Ładne słońce obudziło nas rano w namiocie. Potem piękna trasa transfogaraska w góry. W miejscowości Poienari nagraliśmy ładne ujęcia z drona na ruiny zamku Vlada Palownika, unikając wspinaczki w górę. Później wczesnym popołudniem dotarliśmy nad jezioro Balea Lac i ruszyliśmy na szczyt Vanatoarea lui Buteanu 2507mnpm, trzeci z siedmiu dwu-i-półtysięczników w Rumunii. I wtedy się zaczęło... Niewinnie, bo ugryzła mnie osa. Łokieć trochę poboli, w końcu przestanie. Za chwilę padła karta pamięci w nowym aparacie fotograficznym. Dopiero w Polsce okaże się, czy dane na niej zostały zachowane (wszystkie zdjęcia i nagrania wideo). Gdy byliśmy w połowie drogi zaczął padać deszcz, blisko szczytu zmienił się w burzę z piorunami. Szybko weszliśmy na wierzchołek z wielką flaga rumuńska, a ten okazał się być innym szczytem niż zamierzony, tzn 2494mnpm, czyli nie 2,5tysiecznikiem, choć bardzo blisko położonym. Zawinęliśmy się stamtąd zawiedzeni razem z inną parą rumuńską. Wspólnie uciekaliśmy przed piorunami, mokrzy od stóp do głów.. Główny cel był na wyciągnięcie ręki. Dosłownie 5 minut drogi od nas. Moje małe marzenie prysło... Przebraliśmy dzieci w aucie i wsadziliśmy w ciepłe śpiworki. Była godzina 17 i zrobiło się dwugodzinne okno pogodowe. Byliśmy na wysokości 2050mnpm, szczyt na 2507mnpm. Miałam dwie opcje. Albo dalej płakać w samochodzie, albo wykorzystać te dwie godziny i wbiec sama na szczyt. Ryzyk fizyk. Założyłam polar (kurtka do niczego już się nie nadawała), worki foliowe na nogi, które chociaż trochę zabezpieczyły moje stopy przed mokrymi butami (jeszcze pół godziny temu w butach była kałuża) i na lekko ruszyłam na szczyt. W oddali ciągle było słychać pioruny i lekko mżyło. Biegłam, miałam 500m do pokonania w pionie i 3,5km w poziomie. W godzinę dotarłam do celu, cała mokra i czerwona. Do samochodu zdążyłam przed zmrokiem o 19. Udało mi się zrobić jedno byle jakie zdjęcie, potem bateria telefonu się rozładowała (mówiłam, że to zły dzień). Za to po zdobyciu szczytu poczułam się lepiej. Już w dużo lepszym humorze wróciłam do samochodu. Przestało padać. Nocleg znaleźliśmy na polance przy rzece na końcu drogi transfogaraskiej.

Nocleg nad rzeką Cartisoara.
Gabrysia przypatruje się baranom.
Most kłamców w Sybin.
W kawiarni w Sybin. Wieś Sasciori.

25.08 wtorek

Poranek ciepły, 15 stopni, bez deszczu. Wokół nas nieprzyjemne wysokie trawy, ale za to jest rzeczka, więc postanawiam umyć sobie nogi. Chwilę później koło naszego namiotu wędruje pasterz ze stadem owiec. Dostajemy od niego zioła do picia. Pachną obłędnie! Po śniadaniu i zebraniu namiotu ruszamy do Sybin ze świetnie zachowaną starówką. Liczne zabytki skupiają się przy dwóch placach – Piata Mare i Piata Mica. Spacerujemy przy najstarszej kamienicy Casa Haller, ratuszu, zwiedzamy kościół farny Świętej Trójcy oraz najcenniejszy zabytek miasta - Biserica Parohiala Evanghelica. Pod koniec przechadzki pogoda się psuje. Uciekamy przed deszczem do auta. Nadciąga porządna ulewa z piorunami. Na dodatek wszystkie restauracje zamknięte, ale udaje nam się zjeść obiad w galerii handlowej na dachowym parkingu samochodowym (wewnątrz zakaz spożywania posiłków ze względu na koronawirusa). Później próbujemy odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, ponoć bardzo ciekawe, niestety ochroniarz obiektu informuje nas, żę w tym dniu jest zamknięte. Zatrzymujemy się więc obok w kawiarni na gorącą czekoladę, soki i kawę. Wciąż bardzo pada. Szukając noclegu w internecie, Marek natrafia na willę Maria w Sasciori. Do naszej dyspozycji jest duży pokój z 4 łóżkami, łazienka, wspólna kuchnia i ... zabawa z dwoma końmi na podwórku. ;) U gospodarza korzystamy także z pralki. Na wieczornym spacerze po wsi robimy zakupy spożywcze, uzupełniając nasze zapasy. Po raz drugi w czasie tej wyprawy mamy możliwość kąpieli. :D

Takich rzeczy chyba nigdy tu nie było. Biwak na jeziorem Oasa. Transalpina i jezioro Oasa widziane z drona.

26.08 środa

Słoneczny poranek. Jest radość! Po spokojnej nocy czujemy się wyspani i rześcy. Możemy ruszać na kolejną przygodę. Tym razem przed nami Transalpina – najwyżej położona droga w Rumunii. Również przebiega południkowo w środkowej części kraju i ma długość około 148km. W swoim najwyższym punkcie na przełęczy Urdele osiąga wysokość 2145m n.p.m. Wydaje mi się, że jest tutaj mniejszy ruch niż na Drodze Tranfogaraskiej. Mkniemy naszym autem coraz wyżej, słońce świeci nam w oczy. Jest pięknie! Zatrzymujemy się nad jeziorem Oasa. Obiad z taaaakim widokiem to marzenie. :) Tafla jeziora niczym niezmącona cudnie odbija promienie słoneczne. Około 14 odbijamy z drogi, wjeżdżając w góry. Marek zapuszcza się na chwilę pieszo w las, a ja myślę, że wykorzystam ten czas na lot dronem. Szło mi już całkiem nieźle, więc stwierdziłam, że mogę posterować maszyną nisko, wśród drzew, bo jest piękne ujęcie w kamerze. To zuchwalstwo mnie zgubiło. Bezwładność ciężkiego drona jest duża, przy obrocie zarzuca go, zahaczył o gałąź i utknął na 10metrowym świerku... No ładnie. Miała być ciekawa trasa, a teraz czeka wyzwanie jak odzyskać drona... Pierwszym sposobem jest użycie długiej tyczki (stare powalone drzewko kilkumetrowe), by rozhuśtać drzewo z dronem. Nie zadziałało. Druga próba - mamy 5-metrową linę, wdrapuję się na drzewo na długość tej liny, zaczepiam jeden koniec sznura wokół świerka, drugi koniec Marek przywiązuje do samochodu. Odpalamy silnik i cała na przód. Drzewo ugina się, ale na tyle słabo, że dron nie spada... Już szykuję się na wspinaczkę na czubek drzewa, gdy w oddali dostrzegamy lokalny pojazd terenowy. Na pokładzie m.in.wytrawny drwal. Na migi prosimy o pomoc. Drwal zapala papierosa i wyciąga piłę łańcuchową. Jedną minutę zajmuje mu ścięcie drzewka, które precyzyjnie spada w wyznaczone przez drwala miejsce, a razem ze świerkiem nasz dron. Zabolało mnie, że drzewko straciło życie. Może lepiej byłoby zaryzykować i wdrapać się na szczyt, chociaż szanse były niewielkie, bo świerk był długi, ale młody, średnica pnia ok. 15-20cm. Wszystko dzieje się szybko. Dron spada z drzewem dość mocno, ale okazuje się, że wszystko działa dobrze i chwilę później znów może wystartować. Taka przygoda...

Później doczytałam, że w Rumunii istnieje duży problem z masową nielegalną wycinką drzew. Ludzie mało je szanują. Nawet w górach pod najwyższym szczytem można było spotkać ludzi z piłą łańcuchową, którzy wycinali gałęzie na ognisko...

Dotarliśmy na Piatra Alba 2178m npm
Nasze miejsce noclegowe w górach.
Dzieci w namiocie, a my przy ognisku.

Po odzyskaniu drona ruszamy off-roadowo w góry. Jadąc przez połoniny przemierzamy góry, mijając kilka pasterskich domów. Pogoda dopisuje. Delica sprawuje się niezwykle dobrze. Bez najmniejszego problemu pokonuje kilka mniejszych szczytów i wjeżdża na górę Piatra Alba. Wokół przestrzeń i góry ciągnące się po horyzont. Czysta natura. Ale zimno tutaj niemiłosiernie. Zjeżdżamy z góry i znajdujemy miejsce na namiot przy kosodrzewinach na wysokości około 1950m n.p.m. Rozpalamy ognisko i smażymy zakupione wcześniej kiełbaski. Zapada zmrok. Dzieci zamykamy w namiocie i delektujemy się ciszą. ;) Długo jednak nie siedzimy, bo przeszywające zimno wygania nas do śpiworów.

Karpacki krzyż.

27.08 czwartek

Pobudka o 7. Świeci słońce, ale całą noc było potwornie zimno. Wstaję z zapaleniem korzonków. Marek gotuje owsiankę, zbieramy się do drogi. Jest 7 stopni C. Do południa jeździmy po górach off-roadowo, spotykając zbieraczy jagód.

Na zamku w Hunedoarze.

Naszym kolejnym celem jest Hunedoara – 80-cio tysięcznie miasto Siedmiogrodu, znane ze średniowiecznego zamku z czasów węgierskiego panowania Jana Hunyadyego. Twierdza stoi na skale i robi naprawdę ogromne wrażenie. Na placu przed zamkiem stoją budki z garmażerką, lodami itp. My przed zwiedzaniem wcinamy pizzę, a później z pełnymi żołądkami oglądamy spokojnie twierdzę. I tak mija nam kolejny dzień. Nocleg znajdujemy za wsią Carjiti na łące przy lasku na wysokości 560m n.p.m. Jest ciepło i słonecznie. Zbieramy grzyby, ale nie jesteśmy ich pewni, więc ostatecznie je zostawiamy.

Jedziemy przez rumuńskie wsie.

28.08 piątek

Ciepły i słoneczny poranek (12 stopni C). Pobudka przed godziną 7. Ruszamy zwiedzać Jaskinię Niedźwiedzią (Pestera Ursilor) niedaleko wsi Chiscau w Górach Zachodniorumuńskich, odkrytą w 1975 roku. Jej historia jest bardzo ciekawa. Około 15 tysięcy lat temu została uwięziona tu grupa 140 niedźwiedzi. Zwierzęta zaczęły się pożerać nawzajem, a ich kości znaleźli robotnicy wydobywający marmur. Grota ma 1500m (połowa udostępniona do zwiedzania) i bogatą szatę naciekową, wewnątrz panuje temperatura 10 stopni C. Zwiedzanie tylko w grupach zorganizowanych z przewodnikiem w języku rumuńskim, ale i tak jest bardzo ciekawie. Jaskinia robi na nas duże wrażenie. W tej samej wsi znajduje się muzeum etnograficzne państwa Fluturi (La Fluturi Etnographic Museum). Obiekt udostępniony jest bezpłatnie, a właścicielkę panią Lukrecję poznajemy osobiście podczas nawlekania koralików na naszyjnik. Można obejrzeć tu imponującą kolekcję starych przedmiotów użytku domowego, rolniczego itp. Kupujemy od pani Lukrecji drewniane zabawki dla dzieci, a dla nas drewniany wieszak na klucze. Wspaniałe miejsce.

Wieczorem około 19 docieramy do wsi kilkanaście kilometrów przed Oradeą, gdzie na łaczce przy rzece rozbijamy namiot. Jest ciepło i słonecznie. Mijają nas krowy i stado owiec, udające się do swojej zagrody na nocleg.

Pestera Ursilor. W środku kadru niedźwiedź próbujący przecisnąć się przez otwór w stropie.
Muzeum etnograficzne.

29.08

Dzień powrotu do Polski. Pobudka o 7. Słońce i ciepło. Dzieci zbierają jeżyny. W nocy było słychać polowanie, myśliwych, ryki zwierząt. Ktoś przeszedł koło namiotu. Ruszamy w kierunku granicy węgierskiej. Stąd jeszcze 670km do domu. Udaje nam się dojechać o północy. I tak kończy się nasza 15-dniowa rumuńska wyprawa.


Jest filmik z wycieczki!! Zapraszamy do oglądania.


Jeśli uważasz, że nasze relacje są interesujące lub wniosły coś do Twojego życia, to postaw nam proszę wirtualną "małą czarną".

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Dodaj Komentarz

1000
Wspomagane przez commentics

Komentarze (0)

Brak komentarzy, bądź pierwszy!


KONIEC