Gran Paradiso i Mont Rous

Chodzimy po górach w Dolinie Aosty - lipiec 2021

tekst niebieski: Agnieszka

tekst czarny: Marek


Znowu udało się wyjechać w wysokie partie Alp i znowu udało się stanąć na czterotysięczniku! Na szczycie Gran Paradiso stanęliśmy 10 lipca, jak się później okazało dokładnie rok po zdobyciu innego czterotysięcznika w Alpach - Bishorna. :))
Gran Paradiso to najwyższy szczyt w całości leżący na terenie Włoch i należący do grona Wielkich Smoczych Szczytów.

Wieczór. Na granicy szwajcarsko-włoskiej dwa stopnie Celciusza, wiatr i deszcz.

Po kilkunastogodzinnej podróży z Polski do Włoch noc spędziliśmy na szwajcarsko-włoskiej Wielkiej Przełęczy Świętego Bernarda 2469 m n.p.m., śpiąc w aucie poniżej po włoskiej stronie na wysokości 2164 m n.p.m. Po całodniowej jeździe w deszczu rano w Alpach przywitało nas piękne słońce, które towarzyszyło nam potem przez kolejne 4 dni. :)
Do Narodowego Parku Gran Paradiso dotarliśmy dopiero w południe i po przepakowaniu rzeczy o godzinie czternastej z ciężkimi plecakami (namiot, śpiwory, sprzęt wysokogórski, żywność) ruszyliśmy w górę.

Szlak zaczynał się w Pont 1960 m n.p.m. i piął się dość ostro pod górę, dochodząc do schroniska Vittorio Emanuelle II położonego na 2735 m n.p.m. Tutaj spotkaliśmy tłum Włochów i Francuzów, chyba ze sto ludzi, i już wtedy domyśliliśmy się, że wszyscy oni będą chcieli zdobyć szczyt następnego dnia razem z nami. Ruszyliśmy dalej, przez duże bryły skalne i po 45 minutach drogi rozbiliśmy namiot wśród kamieni nieopodal podstawy lodowca przy strumieniu. Wysokomierz pokazał 2894 m n.p.m. W tym dniu zrobiliśmy 930 metrów przewyższenia.

Pierwszy poranek we Włoszech.
Pont. Idziemy na szlak w stronę Gran Paradiso.
Schronisko Vittorio Emanuelle II.
Już ponad schroniskiem, szukamy miejsca na namiot.
Pod lodowcem byliśmy całkiem sami.

Pierwsze klikaset metrów idziemy w ciemnościach przez skalisty teren.

Dzień ataku szczytowego zaczęliśmy bardzo wcześnie. Budzik zadzwonił o 3:15. Namiot od wewnątrz był cały mokry, na zewnątrz ok. 5 stopni. O 4:20 byliśmy gotowi do drogi. Męczyły mnie lekkie mdłości, a zjedzona o czwartej rano owsianka od razu została zwrócona. Zdecydowanie to nie była dobra pora na śniadanie. Ruszyłam z pustym żołądkiem. Początkowo szliśmy w całkowitej ciemności po głazach. Na lodowcu założyliśmy raki i tutaj wyłączyliśmy latarki. Było ciężko, ale dźwięk wbijających się w lód raków dodawał otuchy. Cieszyło nas każde sto metrów. Odliczaliśmy 3200... 3300... 3400... jeszcze tyle w górę... na wysokości około 3700 m n.p.m. zobaczyłam wyłaniający się szczyt i poczułam przypływ energii. Spotykaliśmy też coraz więcej ludzi, rozmawialiśmy i po części wspólnie dążyliśmy do tego samego celu.

Powoli zaczyna się dzień. Kto znajdzie Mont Blanc?
Coraz bliżej szczytu. 
Za nami pojawia się coraz więcej ludzi.
Poszarpany, skalny szczyt Gran Paradiso.
Granica 4000 m n.p.m. przekroczona.

Po 4 godzinach, około 8:30 dotarliśmy do szczeliny brzeżnej lodowca na wysokości 4000 m n.p.m. Cała zasypana była śniegiem, więc przekroczenie jej nie sprawiło nam żadnych trudności technicznych. Tutaj dopiero dosięgnęły nas pierwsze promienie słońca. Od tego miejsca zaczęły się skały. 50m przewyższenia w mocno eksponowanym terenie, na szczęście w skałach były wbite haki. Postanowiliśmy zastosować asekurację liną i po pół godzinie o 8:55 stanęliśmy na szczycie Gran Paradiso na wierzchołku Madonna 4052 m n.p.m. Od razu sobie przypomniałam, po co to robimy. Widok zapierał dech!!! Uczucie, gdy stoję tak wysoko, a wszystko wokół poniżej, było bezcenne. Wokół inne czterotysięczniki na wyciągnięcie ręki, w tym Mont Blanc. Niestety było potwornie zimno i cali się trzęśliśmy. Trzeba było szybko schodzić, tym bardziej że kolejni alpiniści czekali w kolejce na wejście. Gdy bezpiecznie opuściliśmy oblodzone skały całe zejście to była już bajka. W namiocie postanowiłam odespać noc i opatrzeć obdarte do krwi stopy. Nie musieliśmy się już nigdzie spieszyć. :)


Ostatnie metry. 
Na szczycie.
Chwila odpoczynku w słoneczku i zaraz w dół.
Wymarzona pogoda na czterotysięcznik.
Schodzimy w pięknych okolicznościach przyrody.
A co to potężna góra? Kto wie?
Wieczorem mamy towarzystwo.
Aosta to pięknie położone miasteczko.

Po zejściu z Gran Paradiso nocowaliśmy kilka kilometrów od Pontu, na opuszczonym, już nieczynnym kampingu. Obecnie teren ten służy za pastwisko dla miejscowych cielaków.

Niedzielę spędziliśmy w Aoście. Przyjechaliśmy akurat na mszę św. w Katedrze. Później pokręciliśmy się po starym mieście, zjedliśmy prawdziwą włoską pizzę i wypiliśmy kawkę.
Po południu ruszyliśmy w dolinę skierowaną na włoską stronę Matterhornu. Stamtąd następnego dnia postanowiliśmy zdobyć Mont Rous (3240 m n.p.m) przez ferratę Vofrede.

Piazza Chanoux - ryneczek w Aoście.
Wieczorem przemieściliśmy się pod Matterhorn.
Zaczynamy podejście na Mont Rous.
Nasza trasa na Mont Rous.

Zaczynamy ferratę. W oddali wciąż towarzyszy nam Matterhorn.
Wciąż pniemy się pod górę. Już ponad chmurami.

O siódmej rano ruszyliśmy znad stawu wędkarskiego szlakiem nr 9 (EEA). Szlak ten prowadzi do przełęczy Vofrede 3121 m n.p.m., a potem w dół do schroniska (Rifugio Perucca-Vuillermoz).  Od wysokości 2700 m n.p.m. zaczyna się ferrata i prowadzi prawie do samej przełęczy. Z przełęczy można zejść na drugą stronę do kolejnej doliny, gdzie wśród kilku stawów znajduje się schronisko Perucca-Vuillermoz. Mimo że była połowa lipca, jeziora pozostawały zamarznięte (są na wysokości około 2800 m n.p.m.) 
Z przełęczy na szczyt Mont Rous trzeba się wspiąć po skałach. Nie ma już tam ferraty, a jak źle wybierze się drogę, to może być niebezpiecznie, co mi się przydarzyło. Sam szczyt jest dość płaski, nieco obok jest krzyż. 
Podejście zajęło nam sześć godzin, a zejście tą samą drogą pięć. 

Przełęcz Vofrede i Mont Rous (po lewej).
Przełęcz Vofrede 3121 m n.p.m.
Na szczycie Mont Rous 3240 m n.p.m.

Kilka godzin po naszym zejściu z gór pogoda w Alpach się zepsuła i według prognozy stan taki miał się utrzymać przez kolejny tydzień. Chmury, deszcz, a w wyższych partiach śnieg, grad i zimno. Następnego dnia zjedliśmy więc śniadanie w piekarni w Cervini i ruszyliśmy w drogę powrotną.


Jest filmik z wycieczki!! Zapraszamy do oglądania.


Jeśli uważasz, że nasze relacje są interesujące lub wniosły coś do Twojego życia, to postaw nam proszę wirtualną "małą czarną".

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Dodaj Komentarz

1000
Wspomagane przez commentics

Komentarze (0)

Brak komentarzy, bądź pierwszy!


KONIEC