luty 2020
tekst czarny: Marek (gdzieniegdzie dodałem swoje trzy grosze)
tekst niebieski: Agnieszka
tekst zielony: cytaty z Pisma Św (Biblia Tysiąclecia)
Kolejna rodzinna namiotowa podróż za nami. Szukaliśmy tanich lotów do ciepłego miejsca, gdzie można dobrze wykorzystać okres ferii zimowych. Po zeszłorocznym zwiedzaniu Jordanii tym razem wybór padł na sąsiedni Izrael. I znów tradycji stało się zadość, bo moje wyobrażenie o tym kraju nijak się miało do tego, co zobaczyłam. Pierwsze skojarzenie to Ziemia Święta, Morze Martwe i wielkie plaże w Tel Awiw nad Morzem Śródziemnym. Nie wiedziałam, że 40% tego kraju stanowi pustynia wyżynna Negew, a ilość parków narodowych przekracza liczbę 40! (w tym parków archeologicznych). Dla przypomnienia w ponad 14-krotnie większej Polsce mamy 23 parki narodowe.
11.02.2020 r. wtorek
Tym razem udało się zarezerwować lot o ludzkiej porze, tzn. o godz.15. Mogliśmy spokojnie wstać i dojechać do Krakowa, zaliczając przed odlotem obiad w naszym ulubionym barze, tj. "Szałasie pod sosnami". Niemniej pozostał inny problem – nocne szukanie miejsca namiotowego na dziki obóz, gdyż lądowaliśmy o 20:50. Podczas szczegółowej kontroli paszportowej w Izraelu nie przyznaliśmy się, że planujemy namiotową podróż po kraju i zeznaliśmy, że będziemy stacjonować w Eilat, żeby uniknąć zbędnych pytań. Celniczka nie mogła zrozumieć, dlaczego nie mamy rezerwacji hotelowej, zwłaszcza że jest późna pora, a z nami jest trójka małych dzieci... Zaczęła konsultować nasz przypadek z sąsiednią urzędniczką, denerwując się, ale ostatecznie odpuściła i mogliśmy przekroczyć granicę. Po odbiorze bagaży udaliśmy się do wypożyczalni SIXT, gdzie czekał już na nas Hyundai Accent (wynajęty zdalnie z Polski przed wyjazdem). Ostatecznie o godzinie 22 opuściliśmy lotnisko i ruszyliśmy szukać miejsca na namiot. Było 15 stopni C. Sprytny Mareczek nie zostawił nas na pastwę losu i już w Polsce przejrzał teren blisko lotniska na mapach Google. Znalazł ciekawy park Timna raptem 15 km od lotniska. Idealne miejsce daleko od drogi, przy skale na pustyni Negew. Park Timna to dolina ograniczona od strony północnej, zachodniej i południowej pasmem górskim Zuke Timna o wysokości 275-370m n.p.m. W starożytności wydobywano tutaj miedź. Pracowali tutaj starożytni Egipcjanie, a potem niewolnicy króla Salomona.
12.02.2020 r. środa
Rano przywitało nas słońce. Już po wyjściu z namiotu chodziliśmy w krótkich rękawkach. Obok przebiegał Izraelski Szlak Narodowy o długości 1020 km i właśnie minął jest jeden obcokrajowiec - łojant z wielkim plecakiem i przytroczonymi 10 litrami wody! Po szybkim śniadaniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy do Parku Timna. Już wtedy przekonaliśmy się na własnej skórze, jak drogi jest ten kraj. Za wejście do parku zapłaciliśmy 55 zł za osobę. Poruszaliśmy się własnym samochodem, podziwiając formacje skalne z czerwonego piaskowca, które dzięki zjawisku erozji przybrały postać łuków, grzybów, filarów czy zwierząt (np. krokodyla). Urokliwe miejsce. Dodatkową atrakcją są bardzo stare rysunki naskalne w jaskiniach.
Popołudniu pojechaliśmy do Eilat zdobyć palnik z gazem oraz na obiad. I tutaj kolejne rozczarowanie – za pitę z warzywami, kebaba i frytki zapłaciliśmy 78 zł, nie mówiąc już o dwukilowej butli gazowej z palnikiem. Na szczęście wzięliśmy bardzo dużo jedzenia z Polski, więc byliśmy choć trochę niezależni. Od tej pory nabieraliśmy wodę do pustych butelek, gdzie tylko się dało.
Za czasów Salomona, z miejsca, gdzie teraz znajduje się Eilat, izraelska flota wypływała po złoto. Biblia wspomina, że z jednej z takich wypraw przywieziono około 16 ton tego kruszcu (jeśli prawidłowo przeliczyłem z talentów). Salomon sporo budował, tak więc i potrzeby materiałowe miał spore.
Król Salomon zbudował flotę w Esjon-Geber koło Elat nad brzegiem Morza Czerwonego w kraju Edomu. Hiram zaś posyłał do tej floty swoje sługi, żeglarzy znających morze, [aby byli] razem ze sługami Salomona. Po pewnym czasie wyruszyli do Ofiru i wzięli stamtąd czterysta dwadzieścia talentów złota i przywieźli królowi Salomonowi. (1 Krl 9, 26-28)
Zimową porą bardzo szybko robiło się ciemno. O godzinie 17 trzeba już było myśleć o noclegu, bo o 18 zapadały egipskie ciemności. Było to niestety uciążliwe, gdyż trzeba było funkcjonować bez światła jeszcze trzy godziny, zanim dzieci w końcu zasypiały. Późnym popołudniem opuściliśmy więc Eilat i ruszyliśmy na północ w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Było 22 stopnie C. Pierwsza miejscówka na pustyni wydawała się dobra, ale zastanawiające było, że teren ten był zakreskowany na naszej mapie (OSM And), a chwilę później zauważyliśmy zasieki wojskowe i transport czołgów na pancernych lawetach. Ups. Poligon! Trzeba było się stamtąd ewakuować.
Jadąc dalej trafiliśmy na wieś Paran. Ściślej mówiąc był to tak zwany moszaw, czyli spółdzielnia rolnicza, jaką tworzyli syjoniści napływający masowo do Palestyny na początku XX wieku, gdzie kładzie się nacisk na pracę społeczną. Do osady wjeżdżało się i wyjeżdżało przez dwie bramy, zamykane na noc. Za Paranem chcieliśmy postawić namiot, ale nagle za wsią napotkaliśmy okropny smród ciągnący się kilometrami. Gdy poświeciliśmy latarkami teren wokół, okazało się, że jesteśmy w samym środku hodowli bydła, a krowy (jedna na drugiej) patrzyły na nas zaciekawionym wzrokiem. Znów musieliśmy uciekać, ale zapach w aucie pozostał na długo... Ostatecznie udało nam się znaleźć całkiem przyjemne dzikie miejsce kempingowe Wadi Baraq na pustyni. W środku nocy przyjechała jakaś rodzina izraelska i również rozbiła dwa namioty kilkadziesiąt metrów od nas, także mieliśmy sąsiadów.
13.02.2020 r. czwartek
Po raz kolejny przywitał nas piękny słoneczny poranek. 20 stopni C. Dzieci wstały już o 7. W tym dniu zaplanowaliśmy dojechać nad Morze Martwe. Przed południem parkujemy samochód u stóp starożytnej żydowskiej twierdzy – Masady. Forteca położona jest na szczycie samotnego płaskowyżu na krańcu Pustyni Judzkiej na wysokości 440 m ponad lustro Morza Martwego. Od okolicznych wzgórz odcinają ją głębokie wąwozy. Pierwsze fortyfikacje zostały zbudowane przez Machabeuszy w II w. p.n.e. Herod I Wielki znacznie je wzmocnił i przekształcił we wspaniałą warownię, wyposażoną w ogromne zbiorniki wody oraz spichlerze na wypadek oblężenia. Na szczyt można wejść i zejść Wężowym Szlakiem lub kolejką linową. My zdecydowaliśmy się jechać kolejką do góry, a drogę powrotną zaliczyć pieszo, po drodze obserwując koziorożce. Zwiedzanie twierdzy zajęło nam dobrych kilka godzin, ale mimo to starsze dzieci poradziły sobie z kamienistym zejściem, a Gabrysia spała w nosidle na plecach Marka. Po dotarciu do auta przygotowaliśmy posiłek na gazie i znów nadciągnął wieczór. Już po zachodzie słońca opuściliśmy Masadę i ruszyliśmy w kierunku pustynnej oazy Ein Gedi, obecnie pięknego uzdrowiska nad Morzem Martwym, z nadzieją na znalezienie noclegu. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że wcale nie jest łatwo namierzyć takie miejsce na namiot. Wokół same niedostępne wzgórza, a do nadmorskich obszarów jest zakaz wjazdu ze względu na występujące tutaj zapadliska. Była wietrzna noc, zdecydowaliśmy się wjechać w jedną dróżkę prowadzącą do morza, której asfalt został brutalnie zniszczony przez tąpnięcia. Modliliśmy się, aby ziemia wytrzymała pod nami, nie mieliśmy wyjścia. Noc była spokojna poza tym, że teren okazał się miejscem nocnych manewrów wojskowych. Na szczęście w powietrzu. Myśliwce latające z prędkością ponaddźwiękową produkowały fale uderzeniowe i budziły nas całą noc.
14.02.2020 r. piątek
Poranek był słoneczny, ale wietrzny. Ciężko było używać palnika z gazem. Udało nam się zaobserwować piękny wschód słońca nad Morzem Martwym. Dopiero teraz mogliśmy zobaczyć, jak wyglądał naprawdę teren, pełen dziur w ziemi i tąpnięć. Ups.. Podczas tego wyjazdu nie planowaliśmy kąpieli w Morzu Martwym. Takową zaliczyliśmy rok temu podczas pobytu w sąsiedniej Jordanii. Nawet teraz, stojąc nad morzem, możemy oglądać jordańskie miejscowości po drugiej stronie brzegu.
Z powodu wiatru przygotowaliśmy śniadanie przy wjeździe do rezerwatu przyrody w Ein Gedi, ale ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na wejście do parku z powodu okrojonego czasu w Izraelu. Chociaż trochę żałujemy, bo szlaki wyglądały bardzo zachęcająco.
W tym dniu czekało nas małe wyzwanie – podróż do Palestyny, by zobaczyć miasto Jerycho ze słynną Górą Kuszenia. Miasto to uchodzi za najstarsze na świecie. Badania wskazują, że już w 7800 r. p.n.e. istniała tutaj osada, która liczyła około 3000 mieszkańców. Współczesne arabskie centrum jest niezbyt interesujące. Jadąc na zachód, widać sylwetkę greckiego klasztoru zbudowanego w IV wieku na skałach Góry Kuszenia 365m n.p.m. Miejsce to stanowi pamiątkę wydarzeń sprzed 2000 lat – 40-dniowego postu Pana Jezusa i kuszenia przez Szatana. Stąd rozciąga się piękny widok na Pustynię Judzką. Niestety nasza wypożyczalnia samochodów już na wstępie bezwzględnie zabroniła nam wjazdów do palestyńskich miast ich autem. Izraelskie samochody mają żółte tablice rejestracyjne, palestyńskie zaś zielone. Łatwe i szybkie do odróżnienia. Przy wjeździe do miast postawione są wielkie czerwone tablice z białymi napisami mówiące o zakazie wjazdów dla izraelskich obywateli. Wstęp do miasta zagraża życiu i jest przeciw izraelskiemu prawu, jak głosi napis. Ryzykowaliśmy i wjeżdżaliśmy, wierząc w dobro ludzi i nie zawiedliśmy się. Palestyńczycy okazali się mili i przyjaźnie nastawieni. Nikt nie zdemolował nam auta, a gdy zadawałam pytania, wszyscy chętnie odpowiadali i pomagali.
14.02.2020 r. piątek
Klasztor na Górze Kuszenia w obecnym kształcie został odbudowany w XIX w. Znajdują się tutaj schody prowadzące do kamienia, przy którym – według tradycji – Jezus był kuszony przez diabła. Kamień jest częścią Kaplicy Kuszenia. Na szczyt góry można dojść w pół godziny stromą ścieżką, która prowadzi przez klasztor.
Po zwiedzaniu klasztoru poczuliśmy głód. Jadąc autem na północ kraju, rozglądaliśmy się za jakimś fajnym i przystępnym barem. Znaleźliśmy taki we wsi Mehola, niedaleko porzuconego czołgu. Był to wciąż teren Palestyny, więc ceny były niższe. Za porządną porcję kebabu, falafela, hummusu, warzyw, frytek i pit oraz dwie kawy zapłaciliśmy 55zł. Dodatkowo dostaliśmy za darmo trzy pity na drogę. Popołudniu rozhulał się wiatr. Gdy dotarliśmy nad Jezioro Galilejskie, podmuchy były naprawdę silne. Pobyt nad jeziorem rozpoczęliśmy od zobaczenia Kafarnaum – starej zniszczonej synagogi z przełomu II i III w. oraz ruin domu św. Piotra, nad którymi zbudowano kościół w kształcie łodzi. Dwa tysiące lat temu Kafarnaum było ważnym miasteczkiem graniczny między dwoma rywalizującymi królestwami, dziś jest tutaj cicho i spokojnie.
Silny wschodni wiatr nad jeziorem Galilejskim przypomniał mi sytuację opisywaną m.in. w ewangelii św. Marka, która to miała miejsce zaraz po pierwszym rozmnożeniu chleba dla wielotysięcznego tłumu. Uczniowie aż do czwartej straży płynęli stamtąd do Betsaidy, do której drogą wodną jest w linii prostej około 4 kilometrów. Czwarta straż nocna to już poranek, tak więc całą noc byli posłuszni słowom Jezusa i pracowicie wiosłowali pod wiatr. Ja bym zapewne przycumował i poszedł lądem. Jednakże, gdy człowiek zaufa Bogu i jest Mu bezwarunkowo posłuszny, to wtedy zaczynają dziać się cuda.
Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzali Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze (...) Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!». I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. (Mk 6, 45-51)
Początkowo wydawało nam się, że znalezienie noclegu nad dużym Jeziorem Galilejskim (21km x 13km) nie może być trudne. A jednak! Silny wiatr powodował, że każde fajne miejsce, które udało nam się namierzyć, musieliśmy opuścić, ponieważ nasz namiot nie wytrzymałby takiej pogody. Krążyliśmy przez wiele kilometrów, ostatecznie rozbijając obóz na pustym parkingu blisko jeziora. Był chłodny wieczór, a całą noc wyły (znajome nam z innych podróży) szakale.
15.02.2020 r. sobota
Poranek był dość słoneczny i ciepły. Poszliśmy na spacer wzdłuż brzegu jeziora, zbierając muszle. Spotkaliśmy kilku rosyjskich wędkarzy. Po spakowaniu namiotu pojechaliśmy do Tabgha – miejsca cudownego rozmnożenia chleba i ryb. Na pamiątkę cudu nakarmienia pięciotysięcznego tłumu pięcioma bochenkami i dwiema rybami powstał tutaj kościół. Niedaleko znajduje się też kościół prymatu Piotra zbudowany w miejscu, w którym według tradycji Jezus ukazał się po swej śmierci po raz trzeci. W miejscu tym Jezus spożył posiłek ze swymi uczniami i wskazał na Piotra jako głowę Swego Kościoła. Znajdująca się wewnątrz świątyni skała (Mensa Christi) jest uważana za „stół”, przy którym Jezus spożywał posiłek ze swoimi uczniami. Znajdują się tam tez starożytne schody prowadzące w kierunku Jeziora Galilejskiego, na których stał Jezus wpatrując się w wodę. Ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem w okolicy jeziora była Góra Błogosławieństw. Na jej szczycie postawiono ośmiokątny Kościół Błogosławieństw, aby upamiętnić miejsce, gdzie Jezus wygłosił kazanie, odwołując się do ośmiu cnót.
Czterdzieści kilometrów na południe od góry znajduje się miejscowość Kefar Kanna, znana z Biblii jako miejsce pierwszego cudu Jezusa przemiany wody w wino podczas wesela – tzw. Kana Galilejska. Chociaż różne miejscowości pretendują do miana Kany, tradycja chrześcijańska utożsamia biblijną Kanę z tym miejscem. To w Kefar Kannie znajduje się sanktuarium Pierwszego Cudu Jezusa. Tutaj też miejscowi robią biznes, sprzedając wino z Kany. Po spróbowaniu nie mogłam odmówić nam zakupu butelki smacznego trunku, który przywieźliśmy do Polski.
Ostatnim miastem, które odwiedzamy w tym intensywnym dniu, jest Nazaret. Jest to największe miasto arabskie w Izraelu (70 tysięcy mieszkańców), dość zatłoczone, a biorąc pod uwagę brawurową jazdę arabskich kierowców, prowadząc samochód trzeba mieć oczy naokoło głowy. W Ewangeliach Nazaret zostało przedstawione jako miejsce dorastania Jezusa, dlatego wybudowano tutaj liczne sanktuaria upamiętniające wydarzenia biblijne. Bazylika Zwiastowania stoi w miejscu domu Marii i groty, gdzie Archanioł Gabriel zwiastował Pannie narodzenie Syna. Stojący po drugiej stronie placu kościół św. Józefa został zbudowany w 1914 r. na miejscu domu św. Józefa. Wewnątrz w grocie znajduje się warsztat Józefa.
Późnym popołudniem opuszczamy Nazaret. I tak pewnie zastanie nas noc zanim znajdziemy miejsce na namiot. Jedziemy więc nad Morze Śródziemne, bo to jedyna okazja, aby je zobaczyć podczas tego wyjazdu. Grafik jest zbyt napięty, czasu zbyt mało. Na mapie oznaczamy parking przy rzymskim akwedukcie w Cezarei nad samym morzem. Gdy docieramy na miejsce, jest tutaj kilka samochodów, chyba pustych. Po ciemku rozkładamy namiot. W nocy przyjeżdża policja i informuje nas, że tutaj nie możemy spać, kilkadziesiąt metrów dalej na plaży tak, ale nie tutaj. Grzecznie prosimy, aby wyjątkowo dostać pozwolenie, gdyż dzieci już śpią. Policjant dzwoni do jednostki i po chwili odczuwamy ulgę – nie musimy się przemieszczać, możemy tutaj zostać. Niestety później przyjeżdżają arabskie ziomki, imprezują, piją, podjeżdżają pod nasz namiot, świecąc światłami. Mamy ich serdecznie dość ale zagryzamy wargi! Na szczęście w końcu opuszczają to miejsce i możemy spokojnie zasnąć.
16.02.2020 r. niedziela
Słoneczny, ale chłodny poranek. Samochodowy termometr pokazuje 9 stopni C. Zwiedzamy starożytny akwedukt i przemieszczamy się autem kilkaset metrów dalej na plażę. Tutaj będzie dużo przyjemniej przygotować i zjeść śniadanie. Dzieci bawią się w piasku, a my podziwiamy krajobrazy. Daleko widać słynny port w Cezarei. Zdajemy sobie sprawę, że mamy bardzo mało czasu, a jeszcze nie dotarliśmy do Jerozolimy, ale żal nam opuszczać Cezareę bez zobaczenia jej starożytnej części. Postanawiamy, że odwiedzimy to miejsce, ale bez zbędnego przedłużania, na szybko. Trudno, lepsze to niż nic.
Miejscowość Cezarea zawdzięcza swoją nazwę Herodowi Wielkiemu, który rozpoczął jej budowę w 22 r.p.n.e. i nazwał na cześć cesarza. Był tutaj port morski, magazyny, rynki, drogi, łaźnie miejskie i świątynie bogów rzymskich. To tutaj znajdowała się siedziba rządów Poncjusza Piłata, a Piotr Apostoł nawrócił rodzinę pierwszego poganina przyjmującego chrześcijaństwo – rodzinę Korneliusza. W Cezarei przez dwa lata był więziony Apostoł Paweł. W powstałym Parku Narodowym Cezarei Nadmorskiej można podziwiać najstarszy w Izraelu amfiteatr, gdzie organizowane są letnie koncerty, fragmenty murów miejskich, pozostałości największego hipodromu rzymskiego oraz synagogę z IV w. Ruiny starożytnego portu znajdują się pięć metrów pod wodą i są dostępne tylko dla płetwonurków.
Po dwóch godzinach spędzonych w Starożytnej Cezarei wsiadamy do samochodu i ruszamy wreszcie do Jerozolimy. Wiedzieliśmy, że czas w tym mieście trzeba dobrze wykorzystać. Szkoda byłoby go marnować na szukanie miejsca na namiot dziesiątki kilometrów od miasta. Postanowiliśmy zarezerwować jakiś tani nocleg w centrum miasta. Pięć nocy spędziliśmy pod namiotem, dwie warto byłoby spędzić w świętym mieście. Złapaliśmy darmowe WiFi w Cezarei i udało nam się znaleźć nocleg w prywatnym mieszkaniu w cenie 59 zł za noc za naszą piątkę 400 metrów od Starego Miasta. Idealnie!
Podróż do Jerozolimy zajmuje nam półtorej godziny. Po drodze oglądamy bardzo nowoczesny Tel Awiw, ale już się w nim nie zatrzymujemy.
Siedmiomilionowa Jerozolima jest największym miastem Izraela i jego stolicą według izraelskiego prawa. Leży wśród gór Judei i stanowi centralny punkt dla judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu.
Święte miasto podzielone wielką polityką, w którym gotują się bliskowschodnie napięcia i które pochłania swoją magią od pierwszego wejrzenia. Parkujemy auto pod Górą Oliwną na wschodnim krańcu Jerozolimy. Góra ma 818 m n.p.m. i oddziela miasto od Pustyni Judzkiej. Na jej stoku usytuowany jest cmentarz Żydowski, zajmujący dużą część góry i otaczany przez Żydów najwyższą czcią. Tradycja głosi, że właśnie tutaj zstąpi z nieba Mesjasz, dlatego pochówek w tym miejscu kosztuje tyle, co średniej wielkości mieszkanie w centrum Warszawy. Ze zbocza góry rozpościera się piękny widok na Stare Miasto i Wzgórze Świątynne. Góra Oliwna jest ważna dla chrześcijan i uznawana za miejsce święte. To tutaj miało miejsce Wniebowstąpienie Jezusa 40 dni po zmartwychwstaniu. U podnóża znajduje się ogród Getsemani, w którym Jezus spotykał się z uczniami na modlitwie i rozmowach i gdzie udał się po Ostatniej Wieczerzy na modlitwę przed śmiercią. Stare drzewa oliwne znajdujące się w ogrodzie są szacowane na 900 lat, więc nie pamiętają tamtej historii, ale ponieważ oliwki mogą ponownie wyrosnąć z korzeni ściętych drzew, więc uczeni nie wykluczają, że ich korzenie mogły przetrwać od czasów Chrystusa.
Mamy jeszcze trochę czasu, zanim zapadnie zmrok, odwiedzamy więc wzgórze Syjon, gdzie znajduje się Wieczernik (miejsce Ostatniej Wieczerzy Jezusa z uczniami oraz zesłania Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy) oraz grób Króla Dawida. To tutaj kiedyś Dawid umieścił Arkę Przymierza. Grobowiec Dawida jest bardzo czczony przez Żydów i muzułmanów. Dostęp do niego jest oddzielony drewnianą zagrodą z osobnym wejściem dla kobiet i mężczyzn. Spotkałam tutaj Żydówki gorliwie modlące się z Torą w ręku.
Zbliżał się wieczór, więc wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy do miejsca naszego noclegu na ulicę Mishmarot. Nasze mieszkanko znajdowało się na parterze w szeregu białych kamienic pół kilometra od Starego Miasta. Przy wejściu rosło stare wysokie drzewo mandarynkowe z dojrzałymi owocami. Gospodarzem tego miejsca była Filipinka Abu i jej 15-letni syn. Ze względu na wysokie koszty utrzymania musieli współdzielić mieszkanie, wynajmując je turystom i nie tylko. Abu to około 45-letnia kobieta o wielkim sercu. Bardzo gościnnie nas przyjęła, dzieląc się z nami swoim jedzeniem. Gdy zobaczyła atopową skórę Anastazji, na drugi dzień kupiła dla niej w aptece maść i specjalne mydło. Bardzo miły gest. Mieliśmy szczęście, bo właśnie tego wieczoru pogoda załamała się i miasto tonęło w strugach wody. Nasz namiot już by tego nie wytrzymał. Dawał radę ostatkiem sił dzięki tzw. srebrnej taśmie, która trzymała połamane maszty. Wielkie strumienie wody płynęły ulicami Jerozolimy, gdy szłam z Anastazją w poszukiwaniu baru z dobrym jedzeniem. Mieszkanie było nieogrzewane i w taką mokrą pogodę bardzo wilgotne i zimne, ale lepsze to niż namiot. Abu miała dwa mieszkania i późnym wieczorem wybrała się z synem do drugiego mieszkania, zostawiając nam klucze. W końcu mogliśmy wziąć ciepły prysznic po 6 dniach niemycia...
17.02.2020 r. poniedziałek
Wstajemy wczesnym rankiem, aby nie marnować czasu w tym pięknym miejscu. Już po ósmej ruszamy wszyscy do Starego Miasta od strony góry Syjon. Wędrujemy wąskimi uliczkami, docierając do Muru Zachodniego, częściej określanego mianem Ściana Płaczu. Stosowanie tutaj ścisłej kontroli rentgenowskiej jak na lotnisku nie pozostawia wątpliwości, że jest to ważne miejsce. Mur Zachodni stanowi jedyny zachowany fragment Drugiej Świątyni, zburzonej przez Rzymian w 70r. Żydzi z całego świata przybywają tutaj, aby zawodzić po utracie Domu Bożego. Ogromna ściana wzbudza respekt. Mężczyzni modlą się po lewej stronie, kobiety i dzieci zaś z prawej. Pod ścianę poszłam wraz z Anastazją. Obserwowałyśmy, jak żarliwie modlą się kobiety z księgami w rękach oraz jak wsuwają w szczeliny muru karteczki z wypisanymi prośbami.
Następnie nasze kroki skierowaliśmy na najsmutniejszy trakt dla świata chrześcijan – Via Dolorosa, czyli Drogę Krzyżowa. Jest to ulica na Starym Mieście prowadząca do Bazyliki Grobu Pańskiego. Tu właśnie tysiące pielgrzymów podąża śladem Jezusa, który szedł tędy po śmierć na Kalwarii. Nie wszystkie z 14 stacji Drogi Krzyżowej są zgodne z prawdą, jednak część z nich faktycznie odpowiada miejscom z Ewangelii. Przejście Via Dolorosa całkowicie zrewolucjonizowało moje wyobrażenie, jak wyglądała Droga Krzyżowa 2000 lat temu. Zawsze myślałam, że Jezus szedł wiele kilometrów pod wysoką górę. Obecna droga jest dość płaska i ma 660 metrów długości, licząc od miejsca skazania do miejsca egzekucji. Wygląda jak wąska, zakurzona, boczna uliczka miasta pełna sklepików. Aby dostrzec wszystkie stacje, trzeba się mocno skoncentrować, bo łatwo je przeoczyć.
Następnie idziemy przedłużeniem Via Dolorosa, gdzie stoi Bazylika św. Anny, a tam głęboko pod ziemią znajduje się czczona przez prawosławnych krypta Narodzenia Maryi. Kilkadziesiąt metrów za bazyliką jest Brama Lwów, zwykle nazywana Bramą św. Szczepana, ukamienowanego poniżej bramy w Dolinie Cedronu.
Kolejne odwiedzone przez nas miejsce to Litostrotos. Jest to starożytna posadzka, znajdująca się w podziemiach Bazyliki Ecce Homo („Oto człowiek”). Było to miejsce, gdzie rezydował Poncjusz Piłat w czasie Paschy. Miejsce skazania i biczowania Jezusa. Wstęp tutaj jest płatny, a zwiedzanie trwa około dziesięć minut.
W końcu docieramy do Bazyliki Grobu Pańskiego, gdzie mieści się ostatnie pięć stacji. Bazylika otoczona jest najwyższą czcią i zarządzana przez pięć Kościołów: rzymsko-katolicki, ormiański, koptyjski, grecki i syryjski. Na podłodze, a nawet niektórych kolumnach wyznaczone są linie graniczne! Po wejściu do świątyni nasze kroki kierujemy na prawo schodami do góry, prowadzącymi na Kalwarię. Tam, pod ołtarzem w kaplicy greckiej jest miejsce, gdzie stał Krzyż. Grób Jezusa znajduje się na parterze kościoła w marmurowym grobowcu. Łatwo poznać to miejsce po olbrzymiej kilkugodzinnej kolejce. Nam udało się zobaczyć grób bez czekania – obecność dzieci zwykle rozczula ludzi i uprzejmie ustępują nam miejsca. Co prawda zdenerwował się na nas kopt pilnujący świętego miejsca, że próbujemy wejść bez kolejki, ale jakoś go udobruchaliśmy.
Bardzo ubolewam nad tym, że już nigdy nie dowiem się, jak to wszystko wyglądała dwa tysiące lat temu. Obecna Jerozolima jest bardzo mocno zabudowana i wzgórza niczym nie przypominają tych z czasów Jezusa.
Poza świętymi miejscami, Jerozolima to również bardzo ciekawe miasto. Łatwo zatracić się, spacerując wąskimi uliczkami Starego Miasta, gdzie co krok można kupić świeżo wyciskany sok z granatów (pycha!), lokalne jedzonko i nacieszyć oko, oglądając wyroby izraelskiego rzemiosła. Nie mogłam sobie odmówić zakupu pięknego błękitnego lustra otoczonego kafelkami w arabskie wzory, które obecnie zdobi naszą ścianę w salonie. Uwielbiam takie praktyczne pamiątki z podróży. :)
Późnym popołudniem wjeżdżamy samochodem na szczyt Góry Oliwnej, skąd podziwiamy panoramę miasta, a następnie przejeżdżamy do dzielnicy Mea Sherim, gdzie mieszkają ortodoksyjni Żydzi. Jest to jedna z najstarszych dzielnic w Jerozolimie, a jej mieszkańcy są skrajnie konserwatywni. Nie uznają współczesnego państwa Izrael, nie płacą podatków, odmawiają służby wojskowej. Ubierają się bardzo skromnie na czarno biało, mężczyźni noszą pejsy. Wszyscy wyglądają identycznie... Obecnie jest to biedna dzielnica, gdyż większość mężczyzn zamiast pracować, zajmuje się modlitwami (bardzo liczne synagogi, podobno jedna na dziesięciu mężczyzn), a kobiety mają na swoich głowach cały dom i wychowanie dzieci łącznie z utrzymaniem rodziny. Po tej dzielnicy poruszamy się samochodem, już po zmroku, przyglądając się ludziom. Mam wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie dwieście lat wstecz... Późnym wieczorem wracamy do mieszkania i po szybkiej kolacji ładujemy się do łóżek, zmęczeni wyczerpującym dniem.
18.02.2020 r. wtorek
Ostatni dzień w Izraelu chcemy wykorzystać maksymalnie. Wstajemy bardzo wcześnie, pakujemy się i już po ósmej opuszczamy mieszkanie Abu, żegnając się z właścicielką i robiąc wspólne zdjęcie. To był dobry czas. Wczoraj nie udało nam się dostać na Wzgórze Świątynne, bo było już zamknięte późnym popołudniem, dlatego teraz chcemy to nadrobić. Poznaliśmy już dość dobrze okolice Starego Miasta, dlatego teraz nie mamy problemu z zaparkowaniem bezpłatnie auta na jednej z uliczek, chociaż czeka nas wędrówka w górę do murów miasta. Ponownie jesteśmy przy Ścianie Płaczu. Tym razem idziemy drewnianym podestem wysoko i oglądamy to miejsce z góry. Wejście Bramą Maurów (jedyną otwartą dla niemułzumanów) na Wzgórze Świątynne jest strzeżone przez palestyńską policję. Obowiązuje zakaz wstępu dla Żydów. Jest to chyba największy punkt zapalny w całym mieście. Wzgórze nazywane dawniej Moria jest jednym z najświętszych miejsc islamu, judaizmu i chrześcijaństwa. Tutaj w latach 964-957 p.n.e. król Salomon zbudował Pierwszą Świątynię dla przechowywania Arki Przymierza. W 586r. p.n.e. została zburzona przez babilońskiego króla Nabuchodonozora, a na jej miejscu postawiono Drugą Świątynię (525-520 p.n.e.). Niestety w 70 r. n.e. budowla została zniszczona przez wojska rzymskie, a 65 lat później całkowicie zrównana z ziemią. Obecnie jest to wyłożony kamiennymi płytami plac, pośrodku którego stoi meczet Kopuła na Skale z VII wieku z charakterystyczną ogromną złotą kopułą. Do meczetu niestety nie pozwolono nam wejść. Wewnątrz znajduje się Święta Skała – stara kamienna płyta, na której Abraham miał złożyć w ofierze Izaaka i z której, jak wierzą muzułmanie, Mahomet uniósł się do nieba. Podobno można na niej obejrzeć odcisk stopy proroka. Obok Kopuły Skały znajduje się meczet El-Aksa z VIII w. W zakątkach wzgórza oglądać można również średniowieczne fontanny, łuki i bramy. Mimo zakazu wstępu dla Żydów, ortodoksyjna część z nich wciąż próbuje dostać się na wzgórze. Właśnie jesteśmy świadkami takiego zdarzenia. Policja palestyńska kulturalnie, ale stanowczo wyprowadza izraelskiego mężczyznę.
Opuszczamy wzgórze i po raz ostatni spacerujemy wąskimi uliczkami Starego Miasta. W moje ręcę wpada piękny szal z kaszmiru w arabskie wzory, który przywożę do Polski. Będzie mi przypominał o podróży do Izraela.
Przed nami ponowny wjazd do Autonomii Palestyńskiej wynajętym samochodem. Opuszczamy Jerozolimę i kierujemy się na południe do Betlejem. Jest to miasto będące ważnym ośrodkiem palestyńskiej administracji oraz kultury, a także miejsce, gdzie narodził się Jezus. Położone jest w zachodniej części Judei na wysokości około 775 m n.p.m. w odległości 10 kilometrów na południe od Jerozolimy.
Kolejne zakazane przez naszą wypożyczalnię miasto, kolejne wielkie czerwone tablice informujące o zakazie wstępu dla obywateli izraelskich. Tym razem na drodze stają nam palestyńscy taksówkarze. Grzecznie informują o zakazie wjazdu, każąc zaparkować samochód i wybrać podróż z nimi za około 400 szekli (450zł). Gwarantują nam swoją dostępność przez dwie godziny w Betlejem. Zaglądamy na parking - rzeczywiście samochody znanych wypożyczalni posłusznie zaparkowane, a ich użytkownicy wybrali zapewne transport taksówką. Uśmiechamy się miło do Palestyńczyków, dziękując za pomoc, ale zawracamy z tej drogi i postanawiamy wjechać do Betlejem inną trasą. Taksówkarze trochę się denerwują, głośno wołają za nami, że zabiorą nas za 200 szekli, ale nas już tam nie ma. Kwadrans później wjeżdżamy do miasta z innej strony bardzo spokojną drogą, bez niczyjej nagonki. Betlejem okazuje się bardzo spokojne, nikt nie zwraca na nas uwagi i nie ma żadnych złych zamiarów. Przy okazji tankujemy auto trochę tańszym paliwem. Potem zostawiamy samochód w samym centrum miasta wśród palestyńskich samochodów i wykupujemy parkomat. Pierwszym miejsce, które zobaczyliśmy, była Grota Mleczna. Według podań to tutaj Maryja z Józefem i Dzieciątkiem ukryli się w czasie rzezi niewiniątek, zanim uciekli do Egiptu. Grota stała się celem pielgrzymek wielu kobiet i małżeństw, które mają problemy z zajściem w ciążę. W IV/V wieku wybudowano nad nią świątynię bizantyjską, po której pozostały fragmenty mozaiki na dziedzińcu. Obecna świątynia powstała dzięki franciszkanom w 1872 roku. Po wyjściu z groty nasze kroki skierowaliśmy do Bazyliki Narodzenia Pańskiego, po drodze oglądając sklepiki z pamiątkami usytuowane wzdłuż wąskiej uliczki prowadzącej do centralnego Placu Żłóbka. Zatrzymaliśmy się też na bardzo aromatyczną kawę z kardamonem. Wczesnochrześcijańska bazylika została zbudowana w 325r przez cesarza Konstantyna nad miejscem narodzin Jezusa. Jest jednym z najstarszych kościołów na świecie. Do środka wiodą malutkie drzwi tak niskie, że niosąc Gabrysię w nosidle na plecach, musiałam przysiąść w kucki, aby tam wejść. Bazyliką zarządzają wspólnie Ormianie, franciszkanie i greccy ortodoksi. Przy prawej ścianie prezbiterium ustawiła się długa kolejka. To pewnie tutaj schodzi się do Groty Narodzenia. My również stanęliśmy. Szło nawet sprawnie, a ludzie przepychali nas uprzejmie na przód, widząc trójkę dzieci. Grota ma wygląd wyłożonej marmurem niszy skalnej, oświetlonej blaskiem wiszących lamp. Nie ma tam naturalnego światła. W podłodze umieszczono czternastoramienną gwiazdę, która ukazuje miejsce narodzin Jezusa. Obok znajduje się kapliczka, gdzie miał stać żłóbek. Miejsce warte zobaczenia. W Betlejem jemy też pyszny, chociaż ostry, i tani falafel. Nie ma jak Palestyna! :)
Aby móc podziwiać szeroką panoramę na Betlejem i Jerozolimę, podjeżdżamy do twierdzy Herodion. To tylko kilka kilometrów. Została zbudowana na wzgórzu przez Heroda Wielkiego, który w latach 25-15 p.n.e. na niewielkim pagórku kazał usypać sztuczne wzgórze (100 m wys.) i postawić potężną fortecę oraz pałac, gdzie został później pochowany. Bardzo żałujemy, ale nie mamy już czasu zwiedzać tego miejsca. Do odlotu zostało nam 6 godzin, a przed nami jeszcze 350 kilometrów na lotnisko koło Eilat. Podziwiamy twierdzę z zewnątrz, chociaż bardziej zachwyciło nas jej otoczenie, czyli góry na Pustyni Judzkiej. Po drodze, zanim robi się całkiem ciemno, robimy ostatni postój obiadowy na pustyni Negew, pakując przy okazji plecaki.
Na lotnisko docieramy półtorej godziny przed odlotem. Po drodze zostajemy zatrzymani przez policję za nadmierną prędkość (140km/h zamiast dozwolonych 90...). Zagryzamy zęby i z pokorą wysłuchujemy zdenerwowanego policjanta, bijąc się w piersi. Cudem udaje nam się uniknąć mandatu równowartości $400. Uff... Pośpiesznie oddajemy auto w wypożyczalni, przechodzimy skrupulatne kontrole z milionem pytań (np. o nasz zeszłoroczny pobyt w Jordanii), a nasze bagaże o dziwnych kształtach niechętnie zostają przyjęte przez obsługę lotniska (plecak turystyczny związany z nosidłem i fotelikiem samochodowym czarnym streczem udawał jednoelementowy bagaż). Na szczęście wszystko się udało i późnym wieczorem opuszczamy Izrael. O północy lądujemy w Krakowie, gdzie kończy się nasza przygoda.
Królestwo kotów
Po wizycie w sąsiedniej Jordanii, gdzie co krok spotykaliśmy bezdomne psy, w Izraelu spodziewałam się podobnej sytuacji. Jakież było moje zdziwienie, gdy psa w tym kraju trzeba ze świecą szukać i wcale nie przesadzam. Osobiście zauważyłam tylko jednego psa, siedzącego przy sklepie z pamiątkami jego właściciela. Za to dzikich kotów jest ogrom, panoszą się w każdym mieście. Po powrocie do Polski doczytałam, o co w tym wszystkim chodzi. Otóż psy w Izraelu uchodzą za zwierzęta nieczyste, a ich posiadanie czyni ludzi przeklętymi. Niedaleko Tel Awiwu jest miejscowość Elad, gdzie tamtejsi rabini zakazali posiadania psów... Koty zaś mają status dzikich zwierząt i nie można ich wyłapywać do schronisk. Zostały sprowadzone do kraju w celu walki ze szczurami, a obecnie ich populacja ciągle rośnie, co również stanowi kłopot.
Izraelska kuchnia, czyli co jedliśmy na co dzień w Izraelu:
Falafel (smażone w głębokim oleju kulki ciecierzycy)
Hummus (pasta do smarowania, przyrządzana z gotowanych i przetartych nasion ciecierzycy)
Kebab (baranina lub drób w formie kotletów pieczone na szpikulcu)
Pita (okrągłe, pszenne, płaskie bułki)
Sałatki typu grecka
Shawarma (skrawki opiekanego mięsa podawane w picie) – u nas w Polsce znane jako kebab :)
Szakszuka (żółtko wśród uduszonych do miękkości pomidorów, podsmażanej cebuli i papryki lub bakłażanu)
Koszerność
W Izraelu koszerność oznacza nie tylko sposób jedzenia. To styl życia. Aby jedzenie było koszerne, nie należy jednocześnie spożywać produktów mlecznych z mięsnymi. Można jeść zwierząt, które mają „rozdzielone kopyto” i są przeżuwaczami. Ptaki nie mogą być drapieżcami i ich mięso musi stanowić tradycyjny pokarm człowieka (kury, kaczki, gęsi). Ze zwierząt wodnych do jedzenia nadają się wyłącznie ryby z łatwo usuwalnymi łuskami i płetwami. Nie są koszerne także skorupiaki i mięczaki. Poza tym, aby mięso było koszerne, musi być zabite według szachity - żydowskiego prawa uboju.
Koszerność dla Żydów ortodoksyjnych jest priorytetem, ale przeciętny Izraelczyk nie wpada w panikę, gdy nie zachowa odpowiedniego odstępu czasu między spożyciem produktów mięsnych a mlecznych. W domu przestrzegają koszerności, kupując żywność ze znakiem rabina (certyfikat koszerności). Na reklamach przydrożnych barów można spotkać napis „kosher”, co oznacza, że serwuje on dania koszerne.
W Izraelu poza jedzeniem koszerne może być prawie wszystko, na przykład peruki czy telefon. Z takiego telefonu nie da się wysłać smsa, nie ma dostępu do portali społecznościowych, nie można wchodzić na strony pornograficzne ani wysyłać e-maili. Koszerne telefony nie mają także aparatu fotograficznego i kamery.
Co z tą izraelską inwigilacją?
Spacerując ulicami miast w Izraelu, trudno uwierzyć, że całą dobę są monitorowane przez izraelskie służby. Ale podobno tak właśnie jest, chociaż przeciętny obywatel tego nie odczuwa.
W Ziemi Świętej konflikt izraelsko-palestyński trwa pod pozorami pokoju. Czy możliwe jest jego zakończenie? Póki co jest to bardzo złożona, wielopłaszczyznowa sytuacja. Najważniejsze punkty sporne to kwestia granic, powrót około pięciu milionów uchodźców palestyńskich, problem osadników żydowskich w Zachodnim Brzegu Jordanu oraz podział Wschodniej Jerozolimy. Niestety w najbliższych latach nie jest możliwe całościowe rozwiązanie konfliktu. Być może kolejne pokolenie społeczeństwa i jego przywódców będzie gotowe zaakceptować siebie nawzajem i wyeliminować wszechobecną nienawiść. Mam taką nadzieję!
Filmik
Jak ostatnio, przygotowaliśmy krótką relację wideo z naszego wyjazdu. Zapraszamy do obejrzenia.
Twoja prywatność jest dla mnie ważna i ta strona nie rozsyła reklam:
Te zasady mogą ulec zmianie w dowolnym czasie i bez powiadomienia.
Komentarze (0)