Wejście na Pik Czerskiego w górach Chamar-Daban, Bajkał i Irkuck - lipiec 2017
tekst czarny: Marek
tekst niebieski: Agnieszka
Ta wycieczka, zresztą jak każda poprzednia, wyszła spontanicznie. Koleżanka Agniesi, Magda, leciała na konferencję heliofizyczną do Irkucka, a Agniesia wkręciła się tam jako osoba towarzysząca. A ja tak na przyczepkę. Szybko znaleźliśmy lot do Irkucka. Najtańszym rozwiązaniem okazał się przelot z Berlina z międzylądowaniem w Moskwie.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo lubię wracać w miejsca podobne tym, w których już byłam. Tak właśnie było teraz, po 9 latach od miesięcznego pobytu na Syberii. Znów udało nam się odwiedzić tę dziewiczą krainę.
Po wylądowaniu w Irkucku w porannych godzinach, po 2,5h i 6h lotach, przywitała nas piękna słoneczna pogoda i ciepło. Nie tracąc czasu, zrobiliśmy zakupy spożywcze i złapaliśmy marszrutkę o Sljudjanki - sympatycznej wioski nad samym Bajkałem, a stamtąd kilkukilometrowy autostop z Rosjaninem w góry. Marek przed wyjazdem znalazł ciekawą górę do zdobycia - Pik Czerskiego 2090mnpm w górach Chamar-Daban.
05.07.2017r., środa
Z centrum Sludianki do początku szlaku górskiego jest dobych kilka kilometrów. Mimo że lokalni taksówkarze chcieli nas tam podwieźć i pozbawić trzystu rubli, my stanęliśmy przy drodze. Poszczęściło się nam i już pierwszy samochód zatrzymał się, a kierowca zawiózł nas pod sam szlak.
Pierwsze dziesięć kilometrów trasa ma nizinny charakter i wiedzie wzdłuż malowniczej doliny rzeki Sludianki z licznymi kładkami do przejścia ponad jej nurtem. Szybko okazało się, że zostawiłem dwa bochenki chleba w samochodzie naszego kierowcy. Morale spadły, jako że był to nasz cały zapas chleba na kilkudniowy trekking. Wieczorem jednakże natrafiliśmy na zabudowania oznaczone jako kafe, czyli restauracja, i tam zaopatrzyliśmy się w jeden bochenek (niestety już droższy niż w Sludiance). Pani, która tam mieszka, miała też upieczone placuszki, tak więc mogliśmy ruszyć dalej z pełniejszymi brzuszkami. W zasadzie poza chlebem, placuszkami i kwasem w kafe nic innego nie było. Namiot rozbiliśmy kilkaset metrów dalej.
06.07.2017r., czwartek
Wczesnym popołudniem doszliśmy do stacji meteorologicznej i położonej nieopodal turbazy. W turbazie też nic w zasadzie nie ma oprócz niemiłego człowieka, który za wszystko chciałby kasować ruble mówiąc: "Просто здесь все платно". My poszliśmy rozbić namiot w ładnym miejscu trzysta metrów w górę. Nieopodal była tabliczka informująca turystów żeby nie śmiecić w górach i zabierać swoje śmieci ze sobą. W samej turbazie też były osobne worki na segregowane odpady. Niestety gospodarz turbazy najbrawdopodobniej nie widział w tym głębszego sensu, gdyż podczas naszego popołudniowego spaceru natrafiliśmy na lokalne leśne wysypisko pełne puszek i plastikowych opakowań. Wszystkiego przynajmniej dwa metry sześcienne.
07.07.2017r., piątek
W nocy padało. Rano też, ale trochę słabiej. Po śniadaniu ruszyliśmy zdobywać Pik Czerskiego. Warunki pogodowe kiepskie, ale pewnie nigdy już tu nie wrócimy, więc iść trzeba. Wczoraj wieczorem planowałem rozszerzyć wycieczkę również o Pik Czekanowskiego, ale ze względu na pogodę i już dość poźną godzinę z tych planów zapewne nic nie wyjdzie.
Początkowo podejście wiedzie przez resztki tajgi, która stopniowo ustępuje miejsca krzewinkom i trawie górskiej. Przechodzimy przez kolejne szczyty: Pierwszy Golec i Drugi Golec. Widoczność nie większa niż pięćdziesiąt metrów. Potem zejście poszarpanym i śliskimod deszczu grzbietem na przełęcz. Pogoda jakby trochę lepsza. Już nie pada, a chmury zaczynają się przerzedzać. Z przełęczy dostrzegamy zarys jeziora Serce, po chwili chmury znów przesłaniają cały widok.
Na szczycie widoczność minimalna, wystarczająca jednak by dostrzec tablicę sławiącą męstwo rosyjskiego żołnierza. Jest też krzyż z modlitwą Ojcze Nasz.
Zjadamy rybkę z puszki, orzeszki i szybko w dół bo ręce błyskawicznie marzną w mokrym i zimnym powietrzu.
Przy zejściu chmury już wyraźnie dają za wygraną i możemy podziwiać piękno pasma Chamar-Daban, idealnego na długą włóczęgę w dziczy.
Było gorąco i słonecznie przez dwa dni. W trzeci dzień mieliśmy zdobywać szczyt i akurat pogoda bardzo się popsuła, zaczęło padać w nocy i tak kolejny dzień. Mimo wszystko ruszyliśmy z namiotu o 8 rano w deszczu. Wszystko szło dobrze, dopóki Marek nie doprowadził mnie do strzępiastych skał z przepaściami... (hej, tego nie było w planie!!). Były co prawda liny metalowe do chwytania się, ale śliskie skały mnie całkowicie sparaliżowały. Bałam się o nas. Mimo rozczarowania Marka zażądałam odwrotu. Nie ma co ryzykować! W drodze powrotnej spotkaliśmy kilkunastoosobową grupę młodzieży rosyjskiej (około 15 lat). W gumiakach i foliakach maszerowali na szczyt. Byłam w szoku. Zawróciliśmy i z wrażenia i poszliśmy za nimi. Gdy zobaczyłam, jak radzą sobie na tych skałach, przekonałam się do zdobycia tego szczytu. W grupie jakoś raźniej. ;) I tak udało się nam zdobyć Pik Czerskiego.
08.07.2017r., sobota
Po czterech dniach wędrówki górskiej z namiotem pojechaliśmy autostopem nad Bajkał na jedną noc. Lokalni chłopcy pokazali nam piękne miejsce, gdzie na plaży mogliśmy rozbić namiot, rozpalić ognisko i zjeść pysznego omula (typowa ryba z Bajkału) od babuszki z wioski.:)
09.07.2017r., niedziela
Koło południa zwinęliśmy nasz nadbajkalski biwak i stopem wróciliśmy do Irkucka. Chcieliśmy zdążyć na wieczorną mszę św. w kościele katolickim, jedynym w okolicy (gdzie okolica to obszar większy od Europy). Jako że dotarcie do Irkucka poszło sprawnie, mieliśmy jeszcze trochę czasu żeby odwiedzić stołówkę przy ulicy Gorkiego i przejść się po całkiem ładnym starym mieście, gdzie między ulicami Marksa, Dzierżyńskiego, Lenina, Chmielnickiego czy Krasnoarmiejską kryją się ocalałe drewniane domy, niektóre zapadające się po okna. Zdążyliśmy jescze zameldować się i wykąpać w naszym hostelu, w którym na trzy noce mieliśmy zarezerwowany pobyt. Potem spotkanie z Magdą, przejazd tramwajem do kościoła i msza św. Wieczorem zwiedziliśmy jeszcze północną część starego miasta, z licznym cerkwiami i dawnym polskim kościołem.
10.07.2017r., poniedziałek
W Irkucku spałam w tanim, ale sympatycznym hostelu, a Marek pojechał do innej nadbajkalskiej wioski - Listwianki.
Samo miasto Irkuck bardzo mnie wzruszyło - widok biedy, walących się drewnianych domów, szczerych i życzliwych ludzi. Czułam się tam na naprawdę jak domu, a może nawet lepiej.:) Podstawowa znajomość języka rosyjskiego pozwoliła mi na swobodne przemieszczanie się i rozmowy z ludźmi.:) Smakowaliśmy też pysznej rosyjskiej kuchni, pełnej naturalnych składników. I najśmieszniejsze spotkanie - umówić się z przyjaciółką z Wrocławia w Irkucku, haha.:)
Konferencja astronomiczna odbyła się w Hotelu Marriott. Impreza na bardzo wysokim poziomie. Dużo ciekawych naukowców z całego świata (Japonia, Indie, Europa), niesamowite wykłady. Jako że byłam tam tylko dwa dni, organizatorzy pozwolili mi skorzystać z niej bezpłatnie (opłata za udział w 5dniowej konferencji to 400euro). Także od rana do wieczora wyżywienie miałam gratis.:) Skorzystałam też z zajęć w ramach letniej szkoły dla doktorantów. Fajnie było znowu poczuć się studentem, haha. :)
10.07.2017r., poniedziałek
Dzisiaj nasze drogi rozeszły się. Nie na długo co prawda, bo tylko na dwa dni. Agniesia udała się rano na konferecję heliofizyczną, ja zaś ruszyłem do Listwianki.
Z hostelu przy ulicy Lenina złapałem marszrutkę na prospekt Żukowa, od którego niedaleko stoi przycumowany lodołamacz "Angara", ponoć najstarszy na świecie. Obecnie został on przeznaczony na muzeum, w poniedziałki nieczynne. Na statku spotkałem miłego człowieka, który zrobił dla mnie wyjątek i przez półtorej godziny i przez półtorej godziny oprowadzał mnie po lodołamaczu nie szczędząc niuansów z historii Rosji, poniekąd bardzo ciekawych. Wrażenie robi ogromna maszynownia, a na myśl przychodzi ogromny trud, jaki stał się udziałem pracujących przy kotłach ludzi. "Angara" pływała codziennie w poprzek Bajkału przez ponad sześćdziesiąt latod początku XX wieku, jako łącznik brakującej części kolei transsyberyjskiej. Można sobie wyobrazić ile węgla musiano spalić przez ten czas, jeśli na jeden rejs ładowano go 250 ton. W ostatnich latach eksploatacji węglowe kotły przysposobiono do spalania mazutu, ale statek okazał się tak paliwożerny, że w końcu wycofano go z użycia. poza tym, wybudowana została w końcu nitka kolei wokół południowego brzegu Bajkału i tym samym uciążliwy przeładunek całych składów kolejowych i ich ładunku przestał być opłacalnym. Również, jak doświadczyliśmy na własnej skórze podczas biwakowania na plaży koło Sludianki, ruch towarowy jest tak natężony, że przewóz wszystkich tych dóbr statkami w ogóle nie wchodzi w grę.
Zwiedziwszy lodołamacz wyszedłem na drogę spróbować szczęścia na stopa. Autostop na szczęście działał jak dawniej.
Sama Listwianka nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Jest to bardzo komercyjne miejsce, nastawione na turystów, których rzeczywiście jest tutaj sporo i to nie tylko z Rosji. W centrum Listwianki jest port, gdzie na przycumowanych łódkach kapitanowie nawołują turystów na rejs.
namiot rozbiłem dwa kilometry za Listwianką, na kamiennej plaży. już chyba odzwyczaiłem się od samotnego podróżowania, gdyż zwyczajnię się nudzę. Teraz siedzę sobie na kamieniach, obserwuję przepływające co chwilę wycieczkowe stateczki i opisuję działanie rezonansowego zasilacza LLC, który niedawno zbudowałem. Kilkadziesiąt metrów dalej obozuje kilkunastoosobowa grupa Tadżyków, a inni plażowicze i turyści już powoli się rozchodzą.
Ciekawe. Właśnie do mojego namiotu przyszły tadżycie dzieci: Amina i Ahmed. Przyniosły mi miskę ryżu z mięsem i warzywamimówiąc, że chcą mnie ugościć. Pyszne. Teraz idę do nich podziękować.
Okazało się, że tadżycy przybyli tutaj za zarobkiem (zresztą jak wielu mieszkańców ich kraju) i teraz w Irkucju prowadzą sieć restauracji "SAMOJ" (rus: СОМОЙ). Mam z Agnieszką zaproszenie na jutro do Zafara. Może wpadniemy.
Acha, jeszcze na odchodne dostałem kilka świeżo upieczonych rybek i arbuza. Czyli śniadanie zabezpieczone.
11.07.2017r., wtorek
Rano zwiedziłem muzeum Bajkału w Listwiance. W muzeum można zobaczyć żywe foki bajkalskie i inne endemiczne gatunki m.in. omula. Jest tam też stanowisko, gdzie pod mikroskopem można pooglądać organizmy oczyszczające wody jeziora. Jest też wystawa poświęcona historii podwodnej eksploracji Bajkału, na której znalazłem zdjęcie Putina w batyskafie.
Do Irkucka dostałem się autostopem z Żenią, taksówkarzem z Kazachstanu.
Popołudnie spędziliśmy we trójkę (Agnieszka z Magdą urwały się wcześniej z konferencji). Zobaczyliśmy słynna cerkiew Kazańską, a potem odwiedziliśmy Zafara w jednej z jego restauracji. Jutro z samego rana odlatujemy do Moskwy, a potem Berlin.
Zakończenie Agniesi
Na koniec chciałam się z Wami podzielić takim naszym doświadczeniem.
Po wylądowaniu popołudniu w Berlinie okazało się, że to wcale nie koniec naszej wakacyjnej przygody, a dopiero początek końca... W drodze z Irkucka do Moskwy Marek zaczął zastanawiać się, co stało się z kluczem do naszego auta, którym przyjechaliśmy do Berlina, bo przez cały pobyt na Syberii w ogóle nie miał go w ręku. Wtedy do głowy przyszła myśl, że najprawdopodobniej wypadł z plecaka gdzieś przy przepakowywaniu przez pracowników lotniska (po odbiorze bagażu plecak miał otwartą kieszeń, zgubiła się m.in. pożyczona bateria od aparatu i właśnie ten kluczyk...). Nasze obawy potwierdziły się po odbiorze i przeszukaniu plecaka - klucze zostały zgubione. Godzina piętnasta, szukamy szybko jakiegoś transportu do Polski. Trzech ludzi ustawiło przejazd BlaBlaCar na trasie Berlin - Wrocław. Tylko jeden z nich odpisał, że nas weźmie, ale musimy się przemieścić z północy na samo południe Berlina. W strugach deszczu udało nam się po trzech godzinach dojechać na południe różnymi środkami transportu. Kierowca (Polak z Hamburga) wciąż nas zwodził, że zaraz będzie w umówionym miejscu na parkingu Lidla. O 21:00 straciliśmy nadzieję. Po kilku próbach dzwonienia gość wyłączył telefon i wtedy już wiedzieliśmy, że to oszust...
O 21:00 zamykali naszego Lidla, więc musieliśmy opuścić lokal i w tym momencie zjawił się około 45 letni Niemiec, który do nas podszedł i zapytał, czy nie potrzebujemy noclegu, bo może nas do siebie zabrać, oczywiście za darmo. Oliwier mieszka sam z psem i dwoma kotami, które całkowicie zdominowały jego kawalerkę (syf!). Na szczęście miał łóżko piętrowe, gdzie mogliśmy uciec od śliniącego się boksera ;) W mieszkaniu trzeba było chodzić w butach, żeby nie przykleić się do podłogi. Rano nasz gospodarz pobiegł po świeże bułeczki francuskie na śniadanie. Ogólnie był bardzo miły. Marek wstał wcześnie rano i o 6:30 postanowił poszukać przejazdu na BlaBlaCar - tym razem w odwrotnym kierunku. Okazało się, że o 8:00 rusza gość z Nysy prosto na lotnisko w Berlinie i może przywieźć nasz kluczyk zapasowy, ale wyrusza punktualnie i nie czeka. Szybko zadzwoniłam do rodziców, żeby pojechali do Pokrzywnej po klucz. Udało się i w ten sposób mogliśmy wrócić naszym autem do Polski. W sumie fajnie wyszło, bo nie musieliśmy już wracać do Berlina po auto :) Później ten gość z Nysy poinformował nas, że jest nawróconym alkoholikiem, nie miał zamiaru ustawiać przejazdu na Blablacar, ale o drugiej w nocy się obudził i zaczął się modlić. Dostał nakaz z góry aby ustawić informację o przejeździe w internecie i w ten sposób go znaleźliśmy:) Świetne zbiegi okoliczności, prawda?