RODZINNY WYJAZD DO AZERBEJDŻANU

...o tym jak Karol trafił do Ciopci i jak na koniec zostaliśmy deportowani - wiosna 2017

Tekst: Agnieszka,  zdjęcia i podpisy pod nimi: Marek


Wybraliśmy Azerbejdżan, ponieważ w zeszłym roku zwiedziliśmy Gruzję i Armenię, dwa kraje zakaukaskie. Azerbejdżan jest trzecim krajem tego rejonu. W zeszłym roku nie wystarczyło nam czasu, poza tym musielibyśmy najpierw załatwić wizy (do Armenii i Gruzji wiza nie jest wymagana).

Baku łączy stare z nowym.
PS: Zdjęcia z taką pomarańczową ramką można klikać.

Kupując bilety lotnicze do Baku (stolicy Azerbejdżanu), wybraliśmy termin marcowy ze względu na wielkie święto - Novruz - perski Nowy Rok. Niestety nie spodziewaliśmy się, że będzie tam wtedy tak zimno! Gdy spaliśmy pod namiotem rano było od 3 do 5 stopni, a w ciągu dnia ok. 10 st. C. Gdy rozkładaliśmy namiot, a ktoś nas z daleka wypatrzył, często podchodził i zapraszał do siebie na noc. Całkowicie bezinteresownie, z przejęciem. W każdym rejonie tego kraju występują szakale, a Azerowie bardzo się ich boją. Zawsze nam to powtarzali, że tu są "złe wilki" i nie wolno spać pod namiotem. Rzeczywiście każdej nocy szakale wyły, ale jakoś niespecjalnie się nimi przejmowaliśmy. Raz nawet Marek zrobił eksperyment, zostawiając resztki ryby niedaleko namiotu, ale rano były nietknięte. Widać szakale tak samo boją się ludzi, jak ludzie ich.

Baku, Widok ze starego miasta.
Nabrzeże w Baku.
Zimny i wietrzny poranek.
Do Ramila, który gościł nas w Kazahbere, zeszła się liczna rodzina i sąsiedzi.

Takiej gościnności jak w Azerbejdżanie nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Każdego dnia słyszeliśmy wielokrotnie pytanie "Kak mogu wam slużyt?". Ludzie, którzy nas gościli, mimo że sami niewiele mieli, zawsze na odchodne pytali, co jeszcze mogą nam dać, czy potrzebujemy pieniędzy itp. Gdy spaliśmy u kogoś w domu, schodziła się cała rodzina i sąsiedzi, patrzyli na nas z zaciekawieniem, śmiali się i było wesoło. W domach azerbejdżańskich nie ma łazienek (przynajmniej tam gdzie byliśmy zapraszani), każdy ma wychodek na dworze. W głównej izbie stoi piecyk z rurą odprowadzającą spaliny, ludzie nie mają centralnego ogrzewania. Na kolację dostawaliśmy ziemniaki z mięsem - kozim lub baranin. To jest kraj muzułmański, nie jedzą tutaj wieprzowiny. Mięso zagryzają biały serem i chlebem. Zawsze. W tym kraju herbata była tak pyszna, że całkowicie zapomniałam o istnieniu kawy przez całe dwa tygodnie!

W kraju panuje swoisty kult Hejdara Alijewa.

Drogi są średniej jakości... Jeździ się jak się chce! Pasy nie obowiązują, czasem mija się auto z prawej strony, czasem z lewej, zależy jak ułożą się dziury na na nawierzchni.:) Na szczęście ruch jest niewielki. Mało osób posiada swój samochód.

Co kilka kilometrów przy każdej drodze są banery z wizerunkiem prezydenta Hejdara Alijewa – ojca obecnie miłościwie panującego Ilhama Alijewa. Wszystkie główne ulice i centra są nazwane jego imieniem. Poza stolicą panuje tutaj bieda, duże bezrobocie, ale ludzie i tak są szczęśliwi i twierdzą, że żyje im się całkiem dobrze.

Poza stolicą królują Wołgi i Łady.
Czasami jazda po azerskich drogach przypomina kąpiele błotne.
Tyle słomy mieści się na Kamazie.

Spędziliśmy dwie noce w stolicy, w tanim hostelu w pokoju wieloosobowym (60zł za noc za całą rodzinę), a następnie wynajęliśmy samochód na resztę dwutygodniowego pobytu. W Baku spaliśmy na samej starówce. Było pięknie, klimatycznie, kamienne uliczki, stare meczety i łaźnie (hamamy), a gospodarze przynosili nam rano śniadanie. W naszym pokoju spał najpierw młody sympatyczny Syryjczyk, a potem pięćdziesięcioletni Irańczyk. Było wesoło, choć miał nas chyba dość, bo często pytał, kiedy wyjeżdżamy. Baku to nowoczesna stolica, poza starym miastem znajdują się oszklone drapacze chmur o bardzo ciekawej architekturze. Takich w Polsce nie ma. Miasto leży nad Morzem Kaspijskim.

Płonące skały (Yanar Dag). Tu gaz samoistnie wydostaje się na powierzchnię.

W stolicy świętowano właśnie Novruz - była głośna muzyka, stragany, przebrane dzieci i typowe azerskie smakołyki – np. pachlava. I ogólna radość.

Niedaleko Baku są ogromne pola naftowe, gdzie wydobywa się ropę i gaz. Jest tam też miejsce nazwane "Płonące skały", gdzie spod skał wydobywa się gaz ziemny i spala się nieprzerwanie od setek lat.

Po wizycie w Baku pojechaliśmy na południe, zwiedzając po drodze Gobustan słynący z prehistorycznych malunków skalnych oraz wulkanów błotnych, wypluwających lawiny błota. W jedną z nich wpadłam po łydki i wcale nie byłam tym zachwycona. Do końca wyjazdu chodziłam w zabłoconych butach.

Rysunki naskalne koło Gobustan.
Szczęśliwe dzieci.
Aktywny wulkan błotny.
Woda w tym strumyku ma ponad 40st C.
Moczymy się w gorących źródłach.
Słoneczny poranek. Nocowaliśmy w domku kempingowym koło gorących źródeł.
W Hyrkańskim Parku oglądamy drzewa żelazne.

Dotarliśmy na samo południe pod granicę z Iranem, gdzie znajduje się Hyrkański Park Narodowy. Tam z zastępcą kierownika parku a zarazem wielkim miłośnikiem przyrody tropiliśmy jeżozwierze oraz podziwialiśmy piękną roślinność (np. drzewa żelazne - rośliny reliktowe, które żyją tylko na tym terenie). Z przewodnikiem spędziliśmy pół dnia, a potem trafiliśmy przypadkiem na wspaniałe gorące źródło! Cudownie było się wymoczyć po kilku dniach bez kąpieli. Zwłaszcza, że miejsce było ciekawie zorganizowane - były betonowe wanny kryte dachem, przez które ciągle przepływała świeża gorąca woda. Niedaleko źródła były domki kempingowe, trochę zrujnowane i nieczynne o tej porze roku, ale stróż ośrodka wpuścił nas do jednego domku za darmo po tym, jak zobaczył, że rozbijamy namiot w taki ziąb. W domku również było potwornie zimno, przez nieszczelne okna wiał wiatr. Pogoda była deszczowa, więc cieszyliśmy się, że nie musimy rozkładać namiotu. Następnego dnia znowu trafiliśmy na inne gorące źródło, gdzie spędziliśmy kilka godzin, a następnie ruszyliśmy w Góry Tałyskie. Po zaparkowaniu samochodu zeszli się do nas ludzie z wioski, przynieśli nam jedzenie na drogę w góry, a gdy wróciliśmy z trekkingu, jedna rodzina zaprosiła nas do siebie. Rozłożyła dywan na trawie i razem delektowaliśmy się pyszną herbatą i słodkościami. Góry Tałyskie słyną z najstarszych ludzi świata, widok stulatka na rowerze nikogo nie dziwi. Zdarzają się nawet małżeństwa obchodzące stulecie godów.

Jezioro Hanbułag w Hyrkańskim Parku Narodowym.
Nigdy nie mogę się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia, gdy widzę Wołgę na plaży.
Astara. Gdyby zamiast klauna postawili tu posąg Hejdara Alijewa, nadmorski kurort z pewnością przezentował by się lepiej.
Pogoda jak nad Bałtykiem.
Koło Lerik. Zmierzamy na szczyt widoczny w oddali.
Na drogę w góry dostaliśmy gazetę pełną pysznych smakołyków.
Po zejściu z gór kolejne słodkości.
Niestety, wszędzie w Azerbejdżanie jest strasznie naśmiecone. Widzicie tego pana w prawym górmym rogu? Miał pretensje do mnie że fotografuję zaśmiecone pobocze. Niech lepiej weźmie się za sprzątanie!
Typowy wschodni bazar.
Plakat oznajmnia, że w domku poniżej mnieszka Cöpcü.

Później pojechaliśmy na północ, w góry Wielki Kaukaz, gdzie również poszliśmy na trekking. Góry te są dość zimne, miejscami brodziliśmy w śniegu po kolana. Nasza czteroletnia córka Anastazja dzielnie szła cała drogę na nogach, a dwuletni synek Karol był w nosidle. Niestety tego dnia Karol zachorował. Kaszlał, gorączkował i wymiotował. Azerbejdżanin Elnur, który nas gościł, zaproponował wizytę lekarska. Trochę się wahałam, ale gdy pożyczony termometr pokazał 39,4C nie było wyjścia. Zabrał nas do babuszki "ciopci". Kobieta zbadała ręcznie szyję i wyczuła coś w środku. Wzięła głęboki oddech i mocno dmuchnęła w usta synka. Mnie Europejkę przeraziły jej złote zęby, ale z przestrzeni przygardłowych dziecka wyszło pełno drobnych rzeczy: ziarna słonecznika, dwie kostki mięsne, resztki chleba, jabłek a nawet kawałek sznurka! Wow! I to wszystko jeszcze z Polski. Po zmianie klimatu i spaniu pod namiotem przy 3 stopniach C zrobił się stan zapalny. Zabieg powtórzyliśmy dwukrotnie. Obyło się bez leków. Wszystko minęło. Okazało się że ciopci to umiejętność przekazywana z matki na córkę tylko tutaj. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia!

Kolacja i nocleg u kolejnej rodzinki.
Szeki to miasto zbudowane u stóp Wielkiego Kaukazu.
W szekijskim Pałacu Chana.
Prezydent wita nas na starym mieście w Szeki.
Kisz. Najstarsza świątynia chrześcijańska na Kaukazie. I-II w. n.e.
W górskim Lahicz czas płynie spokojnie.
W górskich wioskach koń i osioł wciąż służą ludziom pomocą.

Na północy w środkowej części kraju zwiedziliśmy słynne miasto Szeki z Pałacem Chana porównywanym do tego w Bakczysaraju. Poznaliśmy technikę tworzenia witraży Shebeke i zwiedziliśmy najstarszą świątynię chrześcijańską w Albanii Kaukaskiej (tak nazywało się państwo, które kiedyś istniało na tych terenach) z I/II wieku n.e.

Ostatnim rejonem była Guba, na samej północy, we wschodniej części przy granicy z Dagestanem. To górska kraina z pięknymi wąwozami, rzekami i wodospadami. W tym rejonie trafiliśmy do dalekiej wioski górskiej Chynałyg. Chynałygczanie stanowią odrebną grupę etniczną, mają swój specyficzny język, jest ich około tysiąc. Uważają się za potomków Noego w linii prostej. Mieszkają na wysokości 2100-2200mnpm. Nie ma tam drzew, tylko krzewinki i skały. Aby ogrzać swoje kamienne domki, robią suszone placki z łajna krowy. Gdy trafiliśmy do jednego z takich domów na obiad, było tam ciężko wytrzymać. Niesamowity odór, 30 stopni C, brak okien, a tu jeszcze trzeba zjeść obiad ze smakiem, żeby nikt się nie obraził.

Kolejny trekking.
Szamachy. Stary cmentarz.
Wjazd do Guby.
Codzienne życie w Chynałyg.
Kury w Chynałyg mają piękne widoki na co dzień.
Brykiety z krowiego lajna służą Chynałygczanom do ogrzewania domów.
Przed odlotem jesteśmy znowu w Baku. Na zdjęciu Centrum imienia... no tak, oczywiście Hejdara Alijewa. Stąd ruszyliśmy już prosto na lotnisko imienia... (sami zgadnijcie czyjego).

Na koniec przy opuszczaniu kraju mieliśmy trochę nieprzyjemną sytuację. Nie zostaliśmy poinformowani o obowiązku wykonania urzędowej rejestracji w kraju. Nie zrobiliśmy tego, więc zostaliśmy uznani za nielegalnych imigrantów i przestępców politycznych. Kazali nam płacić 400 manatów za osobę (ok.1000zł). Odmówiliśmy, więc zostaliśmy oficjalnie deportowani. Musieliśmy podpisać w związku z tym stos papierów, wstrzymali nasz lot, ale ostatecznie zostaliśmy wpuszczeni do samolotu, bo jako osoby deportowane musielibyśmy wracać do Polski na koszt Azerbejdżanu, a tego chcieli uniknąć. Zawsze jest wesoło!

Azerbejdżan zapamiętam jako kraj niezwykle gościnny, z nieskalaną przyrodą, i tani w podróżowaniu. Poznaliśmy tutaj wielu wspaniałych ludzi, z którymi mamy teraz kontakt, będąc w Polsce.



Jeśli uważasz, że nasze relacje są interesujące lub wniosły coś do Twojego życia, to postaw nam proszę wirtualną "małą czarną".

Postaw mi kawę na buycoffee.to
KONIEC